Bartek Kieżun – dziennikarz kulinarny i bloger związany z magazynem „Kukbuk”. Z wykształcenia antropolog kultury, z zamiłowania kucharz. Miłośnik książek, nie tylko kulinarnych. Publikuje w magazynie „Kukbuk”. Stale współpracuje z Radiem Kraków i portalem Wirtualna Polska. W przerwach w pisaniu i gotowaniu prowadzi Miejsce Sklep – galerię z polskim dizajnem lat sześćdziesiątych. Absolwent krakowskiej Szkoły Sommelierów. Pierwszy polski zdobywca Barilla Cup. Jako kucharz gotuje i karmi, prowadzi warsztaty, organizuje wyjątkowe kolacje degustacyjne oraz sędziuje na konkursach kulinarnych. W listopadzie 2017 r. ukazała się jego pierwsza książka o włoskich kulinariach Italia do zjedzenia.
Lubię, kiedy sztuka…
Wiedziałem, że będzie fajnie. Nie przypuszczałem jednak, że aż tak. Do Włoch pojechałem się najeść i sprawdzić czy dopadnie mnie syndrom Stendhala. Dopadł, a jakże i w dodatku nie ograniczył się wyłącznie do Florencji, a rozciągnął się na całą Italię.
Przed pierwszą wizytą we Włoszech ze sztuką obyty byłem całkiem nieźle, przynajmniej tak mi się wydawało… Wiedziałem kto to Dante, i że Petrarka wzdychał do Laury. Boccaccia kojarzyłem całkiem poprawnie z Dekameronem, van Gogha nie myliłem z da Vincim ani z van Helsingiem, więc nie myślałem, że coś mnie jeszcze zaskoczy. A pojechałem z rozmysłem, bo chciałem rzucić okiem na florencką katedrę i kilka obrazów w Galerii Uffizi.
Rok później znów siedziałem na włoskim bruku chłonąc sztukę i wchłaniając makarony. Z biegiem czasu okresy między kolejnymi wizytami we Włoszech skracały się coraz bardziej i bardziej, a gdyby tanie linie lotnicze miały programy lojalnościowe, to mógłbym już z pewnością oblecieć ziemię dookoła za darmo i to ze trzy razy.
Okazywało się zazwyczaj, że weekendowa wyprawa to za mało, i że trzeba wrócić. I tak też robię już od dziesięciu lat. Nie wiem też ile już razy tam byłem, nie liczę, po prostu pakuję się ponownie i jadę, by znów skosztować największych dzieł sztuki. Sztuka jest tam bowiem wszędzie. Portale pałaców były tam równie ważne, co mozaiki na podłogach, te z kolei były równie istotne co zamawiane w pracowniach obrazy i rzeźby. Lata narastania na siebie dzieł kolejnych epok i twórców stworzyły jedyną w swoim rodzaju i niepowtarzalną mieszankę piękna, która skutecznie odciąga mnie od włoskich plaż, bo ja lubię kiedy sztuka jest wszędzie, dookoła…
Oto kilka zaledwie powodów, dla których jeżdżę do Italii…
Wczesnochrześcijańskie bazyliki Rzymu
To może nie najbardziej oczywiste miejsca do odwiedzin podczas wizyty w Wiecznym Mieście, ale doskonale pamiętam wzruszenie jakie towarzyszyło mi, kiedy plącząc się po Rzymie ruchem konika szachowego dotarłem do Santo Stefano Rotondo oraz jakie wrażenie zrobiła na mnie Santa Costanza. Ich wyrafinowana prostota uderza w barokowym Rzymie. Leżą poza głównymi szlakami turystycznymi, co sprawia, że są puste, a to we włoskiej stolicy samo w sobie jest absolutnie wyjątkowe.
Madonna z welonem
W Neapolu w muzeum Museo di Capodimonte najwięcej czasu spędziłem przed obrazem Madonna z welonem Sebastiano del Piombo. Uwielbiam tę pełną czułości scenę i spokojny sen dziecka, które nie wie jeszcze, co je czeka w życiu. Pałac postawiony za miastem przez Karola Burbona leży nieco daleko od centrum, ale że w Neapolu w równym stopniu żyje się pizzą, co sztuką, trzeba wybrać się tam koniecznie.
Targ warzywny jak dzieło sztuki
Targ Ballaró w Palermo sam w sobie jest dziełem sztuki. Barokowym, rozpasanym, atakującym zmysły. Wydawałoby się, że stojący w jego centrum kościół Il Gesù będzie szansą na to, by dać chwilę odpocząć oczom. Nic bardziej mylnego – główne dzieło sycylijskiej kontrreformacji atakuje odwiedzającego bardziej niż targ, w którego sąsiedztwie się znajduje. To najprawdziwsza orgia marmurów w samym środku orgii warzywno-owocowej.
Santo Spirito we Florencji
Plac i kościół Santo Spirito we Florencji to miejsce, w którym doskonale pamiętam swoją pierwszą wizytę. Co zabawne – wówczas ani plac, ani ostatni z dużych projektów Brunelleschiego nie zrobiły na mnie wrażenia. Dopiero za drugim razem doceniłem rytm kolumn, a także zrozumiałem jak czystą i piękną renesansową formą jest dzieło tego genialnego architekta. Biało-szare, pozornie skromne wnętrze, wypełnione jest ołtarzami, które zdobi pełne pięknych kolorów renesansowe malarstwo. Ten kontrast jest cudowny.
Pinakoteka w Sienie
Pinakoteka w Sienie, jak wiele włoskich atrakcji bywa zamknięta właśnie wtedy, kiedy chcemy ją odwiedzić, dlatego do środka udało mi się wejść dopiero przy okazji drugiej wizyty w Sienie. Jest to muzeum jakby poza czasem. Teraz kiedy wszędzie w przybytkach kultury atakują człowieka interaktywne atrakcje – w średniowiecznej Sienie obcuje się z samymi dziełami sztuki, a do tego gołymi jak święty turecki. I to jest wspaniałe. Podobnie jak to, co wisi w Pinakotece na ścianach – uwielbiam dzieła braci Lorenzettich, podobnie jak panforte1, z którego słynie Siena. W Sienie zachwycają również freski w Palazzo Pubblico.
Lecce
Apulijski barok najlepiej podziwiać w wersji z miejscowości Lecce. Wysmakowane założenia zostały tu przefiltrowane przez ludową religijność. W ten sposób powstała lokalna odmiana stylu w architekturze, która jest kompletnie szalona, ale szczera w swojej intencji. Wspaniały Plac Katedralny olśniewa o każdej porze dnia, ale najbardziej zachwycający jest nocy, kiedy czarne niebo jest tłem dla białego kamienia świątyni. A na śniadanie koniecznie trzeba wpaść do Alvino przy rzymskim amfiteatrze i zjeść pasticiotto.
Cannaregio
Sestiere Cannaregio to moja ulubiona dzielnica Wenecji. Lokalne musujące wino, wcale nie prosecco, smakuje tam jak nigdzie indziej, a położony na samym skraju lądu kościół Jezuitów wprawia w zakłopotanie równie mocno, co jego palermitański odpowiednik. Tu kamień imituje tkaniny i draperie i robi to tak skutecznie, że zamiast gapić się na płonącego na ruszcie świętego Wawrzyńca pędzla Tycjana, nie mogłem oderwać oczu od biało-zielonych miękkich draperii, które okazały się być kamiennymi intarsjami.
Kapitol
Nie było jeszcze takiej wizyty w Rzymie, bym nie wdrapał się na Kapitol. Piękny, harmonijny plac przebudowany przez Michała Anioła jest dla mnie kwintesencją rzymskiej elegancji. Odruchowo prostuję tam plecy czując na nich oddech historii albo kapitolińskiej wilczycy zamkniętej w tutejszym muzeum.
Carmignano
Carmignano, niewielka miejscowość w Toskanii znana jest miłośnikom dobrych win, to tu bowiem powstaje wspaniałe, czerwone Carmignano DOCG, ale trzeba koniecznie to miasteczko odwiedzić, po to by podziwiać w tutejszym kościele genialne Visitazione di Carmignano namalowane przez Jacopo Pontormo, rewelacyjnego manierystę i nauczyciela Bronzina.
San Miniato
Górujące nad Florencją San Miniato to wspaniałe miejsce dla miłośników romańskiej architektury. Tutejszy kościół uchodzi za najpiękniejszy w Italii przykład tejże architektury. Jego uroda działała i działa zapewne nadal na wyobraźnię architektów tak bardzo, że fasada Santa Maria Novella odbija tę położoną na szczycie San Miniato. Nie przeszkadza zapewne również fakt, że ze wzgórza rozciąga się najpiękniejsza panorama Florencji, więc podczas każdej wizyty w tym wspaniałym mieście wdrapuję się tam, a wchodząc po schodach spalam kalorie, które same wpadają mi w ręce na dole.
Caravaggio
Osobna kategoria to Caravaggio, którego tropię po całej Italii z wytrwałością i cierpliwością, o którą sam siebie bym nie posądzał. Po to by zobaczyć Nawrócenie Świętego Pawła w kościele Santa Maria del Popolo byłem trzy razy. Tylko dla Caravaggia pojechałem do Messyny i z jego powodu stałem w kolejce do Pio Monte della Misericordia w Neapolu, by w tamtejszej kaplicy zobaczyć jeden z jego najwspanialszych obrazów: Siedem uczynków miłosierdzia.
Również z jego powodu przebiegłem truchtem największy plac Syrakuz, gdy okazało się, że kościół w którym można podziwiać Pogrzeb świętej Łucji jest otwarty. To Caravaggio jest impulsem do kolejnych odwiedzin w stołecznych bazylikach, bo nie można przecież nie rzucić okiem na Madonnę Pielgrzymów w Sant’Agostino albo na obrazy przedstawiające Świętego Mateusza w San Luigi dei Francesi, nawet kiedy zmęczony po całym dniu łażenia wracam z siatką zakupów na kolację do tymczasowego, rzymskiego domu.
To na jego Chłopca ugryzionego przez jaszczurkę trafiłem podczas wizyty w Otranto tego lata i to z powodu Caravaggia pojadę za chwilę do Mediolanu i będę stał w kolejce jak długo będzie trzeba, bo do 28 stycznie trwa wystawa „Dentro Caravaggio” w mediolańskim Palazzo Reale.
Italię kochamy za całokształt, za krajobrazy, za sztukę i za jedzenie! Italia do zjedzenia jest osobistym połączeniem książki kucharskiej i przewodnika po Włoszech. W środku znajdziemy historię kuchni i historię sztuki ujęte w krótkie i przystępne teksty opatrzone zdjęciami z licznych podróży autora do Italii. Książka podzielona jest na cztery rozdziały. Pierwszy z nich, Antipasti, przybliży miejsca i smaki, które doskonale pobudzą apetyt czytelnika na dalszą włoską przygodę. Miejsca mniej uczęszczane i niebanalne, takie jak Urbino (gdzie urodził się Rafael Santi) czy prowincja Marche słynąca z nadziewanych oliwek. W rozdziale Primi autor przedstawia miejsca oraz smaki o zdecydowanie większym ciężarze: Ravenna i jej bizantyjskie bazyliki czy Bolonia, z jej przymiotnikiem La Grassa – „tłusta” i tagliatelle (nigdy spaghetti) alla bolognese; Parma z jej wspaniałą katedrą i jeszcze lepszą szynką – prosciutto di Parma, a także genialnym parmigiano; Genua i troffie z pesto, robionym koniecznie ręcznie, w moździerzu i plażą w Bodacasse, miejscu gdzie mieszka Livia, partnerka komiasarza Montalbano, bohatera cyklu powieści Andrei Camillierego i gdzie można się kąpać z dala od tłumów nawet w lipcu. Rozdział Secondi gromadzi najważnieszje włoskie działa: między innymi Rzym, Florencję, Wenecję, Neapol oraz Palermo i największe przeboje włoskiej kuchni: słynne już peposo, bez którego nie było by dziś słynnej florenckiej kopuły oraz wołowe ogony, w przyrządzaniu których mistrzami są rzymscy rzeźnicy. A na deser coś słodkiego – autor proponuje wyprawę do San Gimignano, gdzie podają słynne panforte albo do Marsali, w której produkuje się najsłynniejsze włoskie wzmacniane wino…
Bartek Kieżun Italia do zjedzenia »
- Panforte di Siena to tradycyjny toskański placek, który zawiera w sobie całe mnóstwo bakalii i czekolady. To także jeden z najlepszych włoskich deserów. ↩
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Bartek Kieżun: Lubię, kiedy sztuka… - 21 stycznia 2018
Piękny i mądry tekst ale… Pisze Pan o “Madonnie del velo” w muzeum Capodimonte a zamieszcza zdjęcie praskiej “Madonny del velo”. Bardzo proszę o korektę
Świetny tekst … Zatęskniłam za Italią i sztuką …