II. Drogi do Tajemnicy
Cierpiętnik Wielkiej Chimery prowadzi nieoświeconych do Tajemnicy? Za guru Witkacym podążają adepci? Ślepcy idą za oślepionym z nadzieją na iluminację? Który z tych symbolicznych obrazów lepiej oddaje sytuacje Witkacego‑artysty? Nie ma wyjścia, trzeba zaufać przewodnikowi, opisać drogi dojścia; choćby Tajemnica Istnienia miała zniknąć jak fatamorgana. Bez wątpienia, trudno zaufać mistrzowi, którego wiara w Tajemnicę słabnie (jeśli nie zanika)…
Już we wstępie do Nowych form w malarstwie Witkacy opisuje sposoby wywołania niepokoju metafizycznego. Najwięcej uwagi poświęca „kontemplacji kosmosu” — czyli rozmyślaniu nad relacjami jednostki i „nieskończonych otchłani świata”. Być może sugeruje, że po raz pierwszy Jedność w Wielości odczuł prowadząc młodzieńcze obserwacje gwiaździstego nieba. To powtórzenie myśli z wcześniejszego tekstu (O dualizmie) w Nowych formach… jeszcze raz pokazuje Witkacego jako reinterpretatora własnych tekstów. Witkacy nie tylko powtarza wielokrotnie słowa mantr, nie tylko wraca do tych samych myśli, ale stara się też lepiej napisać już napisane teksty. W jego tekstach filozoficznych współistnieje wiele warstw — na przekór Witkacemu — kopiście, który przekształca, przepisuje, uzgadnia, ujednolica… Może wszelkie opisy dróg prowadzących do Tajemnicy znajdują się w palimpsestach. „Astrononomiczna kontemplacja” przypomina ćwiczenia duchowe stoików, przede wszystkim spoglądanie na własne istnienie z perspektywy kosmicznej. W Rozmyślaniach Marka Aureliusza znaleźć można zachętę do kontemplacji nieskończonego czasu i przestrzeni i skończonej egzystencji ludzkiej. Cele Witkacego i cele stoików pozostają jednak rozbieżne. Tak guru z Zakopanego przypadkiem natrafia na znaną w starożytności, a kultywowaną w różnej formie w tradycji chrześcijańskiej metodę doskonalenia ducha. Ponieważ jest przekonany o wartości doświadczenia jednostkowego, nie potrafi dróg do fenomenalnych doznań przeobrazić w regularne ćwiczenia duchowe, podobnie jak cała formacja modernistyczna.
Witkacy pisze o zasypianiu i budzeniu się — dogodnych chwilach dla metafizycznego niepokoju. Zauważa także, że wspomnienie intensywnych przeżyć, może wywołać pożądane przeżycie. Nie ulega wątpliwości, że wspominając o wywołaniu Tajemnicy, Witkacy pisze o sposobach, które sam sprawdził; można nawet zgadywać na podstawie biografii, jakie intensywne przeżycia bólu, strachu przywołuje… W Narkotykach… pisze o jeszcze innych chwilach otwierających metafizyczną furtkę: „samotności w górach, późno w nocy, w okresach wielkiego umysłowego przemęczenia, czasem na widok rzeczy bardzo pięknych lub przy słuchaniu muzyki”. Witkacy przekonuje, że w stanach nadzwyczajnych: wyostrzenia zmysłów, uśpienia świadomości, krańcowego wyczerpania odsłania się „inność”. Można odnieść wrażenie, że — podobnie jak inni moderniści, „poszukiwacze absolutu”, jak jego guru Miciński — Witkacy chaotycznie oddaje się „ćwiczeniom duchowym”. Kontempluje stany „między jawą i snem”, chodzi samotnie w góry (także nocą), wyczerpuje się w „orgiach”, stosuje rytualne, wściekłe ablucje, nieustannie rozpoczyna „nowe życie”… i ciągle czeka na chwile „potwornego piękna”. Gdzie zresztą miałby szukać podręcznika ćwiczeń duchowych? W tradycji duchowej kościoła? Trudno wyobrazić go sobie z ćwiczeniami Loyoli czy regułą św. Benedykta. Łatwiej z Huysmansem i podręcznikiem gimnastyki szwedzkiej. Nie odpowiadają mu także drogi indyjskich mędrców. Jedynie u Schopenhauera mógł znaleźć potwierdzenie swoich intuicji. Budda z Gdańska pisze, że jednostka pewnie czuje się w świecie dzięki principium individuationis — „sposobowi w jaki (…) poznaje rzeczy jako zjawiska”. Kiedy „nagle zawodzą formy poznania zjawisk”, jednostkę ogarnia zgroza. Takie chwile uchylenia fikcji nazywa Schopenhauer „wyjątkami od reguły podstawy dostatecznej”. Na podstawie Świata jeszcze trudniej niż według wskazówek Witkacego doświadczyć „grozy”. Niemiecki filozof pisze bowiem o momentach, „kiedy wydaje się, że jakaś zmiana dokonuje się bez przyczyny albo że pojawił się znów jakiś zmarły, albo że obecna jest przeszłość lub przyszłość, albo że to, co dalekie, jest blisko”.
W Nowych formach… Witkacy występował przeciwko całej współczesnej filozofii. Pragmatystom, bergsonistom i innym „odtajemniczaczom”, przeciwstawiał własną teorię, zbudowaną na wzór dawnych systemów filozoficznych. Jego metafizyka miała przeobrazić się w przyszłości w System Prawdy Absolutnej. Tworzenie takiego systemu będzie — marzy Witkacy — obcowaniem z Tajemnicą istnienia. Autor Nowych form jest pewien, że wielcy filozofowie przeszłości, tworząc geometryczne systemy myśli, doświadczali „tragicznego piękna”, a wraz z myślicielami dziwności istnienia doświadczali czytelnicy potrafiący objąć myślą pojęciowe konstrukcje. Sugeruje, że pojęciowe zróżnicowanie filozoficznych dzieł, wynikające z rozwoju samej filozofii, ma małe znaczenie. Najważniejsza jest próba zbudowania uniwersalnego „gmachu myśli”, „prawdy wszelkich istot żyjących”. Takie systemy Witkacy podziwia (choć nie wymienia nazwisk filozofów), taki system chciałby stworzyć. Współczesność postrzega jako czas dekadencji, „zanurzenia we względności istnienia”, czas relatywizmu. Oto ambicja Witkacego — stworzyć filozoficzne dzieło dorównujące dokonaniom — powiedzmy — Spinozy czy Kanta.
„Tylko wiara w obiektywną prawdę stworzyła istotnie wartościowe systemy pojęć i idee, tj. takie, które, pomijając ich względną błędność, tak lekko dającą się dziś wykazać, dały tym, którzy je tworzyli, i tym, którzy je z twórcami ich przeżywali, poczucie Wielkiej Tajemnicy Istnienia i jego jedynej tragicznej piękności.”
Witkacy wygłasza zatem apoteozę filozofii — jeśli będziemy postępować według jego wskazówek, doświadczymy „piękna istnienia”, zarówno tworząc system, jak i przechodząc drogi myśli innych filozofów. W tej pochwale można dostrzec nie tylko fascynację doskonałością konstrukcyjną wielkich systemów, ale i sugestię, że filozofowanie to rodzaj „schizofrenicznego” wysiłku budowania świata zastępczego. Nasuwa się niepokojące przypuszczenie, że Witkacy uznający zasadę: im doskonalszy jest system tym wartościowsza filozofia, widzi inną, zaskakującą prawidłowość: im doskonalszy system, tym bardziej szalony. Takie odczytanie cytowanego fragmentu Nowych form przywodzi na myśl refleksję Paula Valery’ego, który o wielkich dziełach filozoficznych pisał: „Czyż więc nic nie zostanie ze zdumiewających konstrukcji myślowych, powiedzmy Platona czy Spinozy, jeśli udowodnimy ich błędność? Tak, nie zostanie z nich absolutnie nic, jeśli nie pozostanie dzieło sztuki”.
Ten cytat wymaga jednak komentarza. Witkacy dodałby, że są jednak „różnice w sposobach zakrywania Tajemnicy”. Te różnice decydują właśnie o wartości filozofii. I o możliwości wywołania Tajemnicy. Według Witkacego, są systemy które jedynie „omamiają” (np. pragmatyzm), które dają „kłamliwe obietnice” (np. bergsonizm) i systemy metafizyczne.
Witkacowskie opisy narkotycznych doznań i refleksje na temat sztucznych rajów w Pożegnaniu jesieni, Jedynym Wyjściu i Narkotykach… dowodzą, że dragi dają odczucie dziwności. Tylko jaka to dziwność? Pospolite zdziwienie stanem rzeczy niezgodnym z naszymi oczekiwaniami czy dziwność „metafizyczna”? Witkacy wielokrotnie przypomina, że środki sztuczne dają sztuczne przeżycie Tajemnicy, ale czy można mu wierzyć? Bohater Pożegnania jesieni Atanazy po kokainie doświadcza „cudu”:
„(…) pokój, w którym nic, na odrobinę jedną nawet się nie zmieniło, przeistoczony w zupełnie inny świat sam dla siebie, zamknięty, doskonały. Wiszące na przeciwległej ścianie ubrania nie drgnąwszy nawet ożyły, spuchły, wydęły się wewnętrznie od jakiejś cudowności niepojętej i szare ich barwy, nie zmieniając się wcale, błysnęły jak najpiękniejsza harmonia obrazów Gauguina czy Matisse’a — a jednak były tym samym obrazem.”
Witkacy był dumny z tego opisu. W Narkotykach… cytuje dr. Muszyńskiego, który w naukowej broszurze potwierdzał, że opis „orgii u Łohojskiego” maluje „z niezwykłą precyzją wrażenia kokainisty”. Prawdopodobnie autor Niemytych dusz przekonujący czytelnika, że jego utwory są „narkotikchfrei”, szczególnie dumny był z „precyzji” opisu — precyzja wskazywała na intelektualne, jasne przedstawienie wizji. Broszura Muszyńskiego sprawiła Witkacemu wiele radości — profesor „farmakognozji” został zmuszony do cytowania — jak pisze — „powieści plugawej”. Zapewne autor powieści cieszyłby jeszcze bardziej, gdyby jego utwory cytowane były w klasycznych dziełach psychiatrii. Witkacego oburzyła jedynie profesorska manipulacja — w broszurze nie zacytowano przedstawionych w Pożegnaniu jesieni skutków użycia kokainy.
Doznania Atanazego po kokainie zawierają wiele cech doświadczenia metafizycznego, choć nie zawierają cechy najistotniejszej — doświadczenia jedności. Do tego doświadczenia dziwności bohater będzie tęsknił — o czym wspomina narrator — „jak do utraconego raju”. Podobnie zresztą Witkacy przedstawi doznania bohaterów Jedynego wyjścia, dobitniej jeszcze opisując niż w Pożegnaniu jesieni udręki po kokainie. Marceli znajduje w narkotycznym, bełkotliwym transie najlepsze określenie Tajemnicy — „takość we wszystkości”. Jego stan przypomina porażenie dziwnością — „to rodzaj paraliżu, pół‑śmierci”. Określenie „takość we wszystkości” jest karykaturą formuły „Jedność w wielości”; to fałszywa mantra podsunięta przez otępiały umysł. Wbrew pozorom, Witkacy zatem wyśmiewa intelektualne i artystyczne znaczenie kokainy. Narkotyk ten daje odczucie dziwności rzeczy, ale nie daje metafizycznej dziwności świata w ogóle. Dodać należy, że każde następne użycie utrudnia nawet to, kretyńskie doznanie („zostajemy bezbronni i naiwni jak kretyni” — pisze Witkacy). Wszelkie narkotyki, nawet peyotl, dają jedynie „dziwność realistyczną, a nie metafizyczną, ostateczną”. Takiej dziwności może doświadczyć nawet „najpospolitszy bubek”. Co więcej, narkotyki mogą przynieść zwątpienie w dziwność metafizyczną. Jedynie komuś, kto doświadczył Tajemnicy, przynieść mogą namiastkę tamtego doznania. Takie usprawiedliwienie użycia obraca się jednak przeciwko Witkacemu. „Mistyk” sięgający po grzybki halucynogenne, bo Bóg mu się oddalił, grzeszy. Namiastki dziwności nie zbliżają do Tajemnicy, lecz oddalają. Droga na skróty jest parodią drogi duchowej.
Po kokainie Atanazemu wydawało się, ze portki Łohojskiego najpiękniejsze są na świecie. Mógł bez reszty oddać się kontemplacji nieskończonych, kosmicznych zawiłości pepity. Ciekawe, że narkotyczne drzwi percepcji mogą prowadzić do podobnych korytarzy. Aldous Huxley po meskalinie równie intensywnie wpatrywał się we własne spodnie: „Te fałdy spodni — cóż za labirynt nieskończenie znaczącej różnorodności! I faktura szarej flaneli — jakże bogata, obdarzona jakże głębokim i Tajemniczym przepychem! Napotkałem je ponownie — w obrazie Botticelliego”. Choć Huxleya zachwyciła istotowość świata peyotlu, wręcz „niezgłębiona Tajemnica czystego istnienia”, to jednak odróżnia on doświadczenie wizyjne od doświadczenia mistycznego — przeżycia znoszącego przeciwieństwa, czyli — używając słownictwa Witkacego — oddziela dziwność realistyczną od dziwności metafizycznej. Zastanawia mnie, jak łatwo Witkacy wpisał narkotyki w linearną wizję historii. Jako zwolennik religijnej, sakralizującej przeżycie estetyczne teorii nie potrafił sakralizować sztucznych rajów. Dostrzegł jednak coś innego, demokratyzację narkotyków i w ogóle trywializację autodestrukcji. Na tym polega zresztą jego niezwykła przenikliwość — opisał trywializację wszelkich nowoczesnych sposobów wywołania dziwności: narkotyków, artysty przeklętego, donżuanizmu, nihilizmu, tanatofilii, perwersji i demonizmu. Ale nawet w tym świecie zdemokratyzowanego demonizmu nadal będzie sprawdzał, które z jadów dają odczucie dziwności, bo nie dopuszczał myśli, że Tajemnica zjawia się życiu cichym, dyskretnym, porządnym…
Witkacy włożył wiele wysiłku, by jego życie składało się z chwil istotnych; istotnych przeżyć, istotnych rozmów, istotnej sztuki. On i jego bohaterowie często komponują wypadki życiowe, biorą udział w wyrafinowanych grach towarzyskich, urządzają psychomachie, by zapanować nad banalnością istnienia. Jak napisał narrator Jedynego wyjścia „każdej chwili istotnej grozi wchłonięcie przez „narastającą pospolitość bytu”. Czym jest „pospolitość bytu”? Opisy codziennego, banalnego dyktował Witkacemu duch wstrętu; to natchnione przedstawienia trywialności. Oto czym żyje według autora tzw. „ludzkość”: „W gazetach jest miejsce na wszystko: publiczność musi wiedzieć, że Ryfka Zweinos ukradła zardzewiałą agrafke Marii Gwoździak, lub że Szymon Fofłoch dźgnął nożem Icka Morgensterna — to będzie opisane z detalami”.
„Życie leżało przed nim (Atanazym) jak niedopatroszone przez niedźwiedzia ścierwo, jak otwarta, ropiejącą rana, jak bezczelnie rozwalone połacie jakiegoś monstrualnego płciowego organu: nie załatwione, uprzykrzone, rozbabrane, nieporządne, wymykające się wszelkim kategoriom, już nie jako metafizyczna dziwność, ale jako takie, to zwykłe, odtąd‑dotąd, w którym wszystko jest takim, jakim jest: i restauracja, wódeczka, zakąska i piwko, i papierosik, posadka, dziewczynka, miłostka i przyjaciel, podwieczorek i babcia, i narzeczona, i jakieś pokoiki, dywaniki i cała ta przyjemność, ta ludzka, obrzydliwa, odtajemniczona, sprowadzona do zmian chemicznych w gastrulach czy blastulach, czy jakichś innych drobniutkich świństwach składających ciało (…).”
Życie pozbawione wymiaru filozoficznego, życie bez dziwności, odtąd dotąd, życie jasne jak słońce, odproblemione jest beznadziejnym nudnym nonsensem („mimo swych wszystkich uroków”). „Wielki abominant nad kosmicznym ścierwem” — dlaczego Dali nie namalował takiego obrazu? Witkacy odczuwał wstręt do banalnej codzienności, bo odczuł niezwykłość Tajemnicy — ten frazes nie wystarcza, by wyjaśnić sugestywne opisy egzystencjalnych mdłości. Jeśli doznania dziwności nie poprzedzają cierpliwie wykonywane ćwiczenia duchowe, wejrzenie w istotę rzeczy musi być wstrząsem. Człowiek, któremu objawiła się kosmiczna jedność, z trudem będzie godził się zapewne na ład zaledwie ludzki, na ludzkie próby ogarnięcia rzeczywistości. Wspomnienie dziwności na pewno pozwalało Witkacemu — jak często pisze — żyć ponad nieistotnością, ale co mu dawał sugestywnie wyrażony wstręt do codzienności? W Rozmyślaniach Marka Aureliusza chłodna analiza organicznego, odpychającego aspektu istnienia należy do najważniejszych technik duchowych. Dzięki rozkładowi doznań na elementy proste zdajemy sobie sprawę z ograniczoności ludzkich urojeń. Echa tej stoickiej medytacji znaleźć można w wielu tekstach modernizmu: u Baudelaire’a, Celine’a, Sartre’a, u Jaworskiego, Licińskiego, Wata, Rudnickiego… Właśnie, echa medytacji, nie — medytację. Nie chłodny namysł, ale gwałtowny wstręt. Wskutek ukazania repulsywnych elementów egzystencji moderniści utwierdzają się jedynie w swym metafizycznym buncie i nie dochodzą do zgody ze światem. Witkacy jest i modernistycznym buntownikiem, któremu bycie wydaje się potworne, i Świętym mędrcem, który pogodził z ograniczeniami ducha ludzkiego i afirmuje cud istnienia. Kroczy ku technikom duchowym przeszłości i ku nowoczesnemu odczuciu nowego potwornego piękna. Modernizm nazywa to kroczenie w dwóch przeciwstawnych kierunkach naraz „rozdarciem”.
Repulsja bywa odmianą miłości, miłości gwałtownej. I formą rozczarowania. Witkacy odczuwa niechęć do codzienności, gdyż rozczarowała go współczesna codzienność i współcześni ludzie. Świat nie musi zostać zbawiony, wystarczy, że będzie ciekawy, czyli zaludniony ciekawymi Istnieniami Poszczególnymi, ciekawie żyjącymi i rozumiejącymi cudowną albo (i) potworną dziwność istnienia. Dzięki sztuce, religii i filozofii kiedyś łatwiej można było odczuć fantastyczność bycia i żyć fantastycznie, czyli być indywidualnością. Dziś nie ma pośrednika, dziś nie ma sztuki uczącej dziwności istnienia. Witkacy tęskni — i ja tęsknię — do dawnych dobrych czasów, do wspólnot niezakłamanych, pięknych indywidualności. A że czasy te nie wrócą, bo nie można cofnąć kultury, to Witkacy przy pomocy sztuki właściwej i sztuki życia uczy współczesnych dziwności. Powiedzmy więc, że nie gardzi realnością a trywialnością, czyli kiczowatą formą istnienia i głupią sztuką, która uczy głupiego, ograniczonego życia. W Czystej Formie na szczęście można ułożyć świat na nowo i dać innym odczuć to, co sam kiedyś odczuł i co sam robi we własnym życiu. Czysta Forma uczy innych „fantastyczności życia”, czyli poezji, czyli nadzwyczajności świata. To remedium na świat żywych trupów, umarłych za życia, pogodzonych z trywialnością, na Heraklitowskich ludzi uśpionych. Witkacy — lekarz, Witkacy — wychowawca, Witkacy — nauczyciel życia broni się przed śmiercią za życia, którą funduje jednostce współczesna cywilizacja. On sam do siebie również kieruje swoją sztukę. Chciałby jeszcze intensywniej odczuć realność — dlatego tak spala się w gnostycznych atakach na materię — ale nie może odczuć, bo na intensywniejsze doznania nie pozwala nienasycenie formą, gorączka wymiany, którą jest zarażony. Może też już przeżył tak wiele między rokiem 1908 a 1918, że niewiele więcej oczekuje? Może nudziły mu się szybko formy widzenia, bo szybko nad nimi panował i szybko się ich uczył? A może przestał odczuwać dziwność i musiał ją produkować, grając w prywatnym fantastycznym teatrze codzienności?
Witkacy nie wszystkim pozwala na lekceważenie codzienności. W Jedynym wyjściu zauważa proroczo upowszechnienie artystowskiej pozy. Tłumy artystów, nazywanych przez niego „pseudoartystyczną hołotą” korzystają z przywileju rozkosznej wyższości nad trywialnym życiem innych. Przywilej arystokratycznego wstrętu do życia Szymona Foflocha i do dramatu Marii Gwoździak nadany zostaje jedynie prawdziwym artystom. Jeszcze raz dobitnie wyraża Witkacy przekonanie, że dziwność, narkotyki, wyższość nic nie znaczą bez nadzwyczajnego, twórczego umysłu. Może jego dzieła to ostatnia prowadzona na wszystkich frontach obrona subtelności ducha, bo nadchodzi „Przyszłość z Pankracym”, „Show Marii (Gwoździak)” i „Zwierzenia Fofłocha”.
Ale co stałoby się z Ryfką Zweinos, gdyby po obejrzeniu Matki doznała dziwności istnienia? Czy mogłaby żyć swym życiem dotychczasowym, nagle trywialnym, podrzędnym, prawie zwierzęcym, niewartym przeżycia? Czy nadal pożądałaby zardzewiałej agrafki Marii Gwoździak? Doskonale wiemy, jak myślałby o agrafce Witkacy. O rzeczy w porządku kosmosu, dziwnej i na miejscu. Jej samej nigdy by nie pragnął, chyba żeby zgubiła ją kiedyś Ritta Sacchetto albo spiął nią kiedyś dwa brzegi eterycznego istnienia jakiś morfinista. Pożądać zardzewiałej agrafki i zbierać osobliwości — to dwie rozdzielne estetyki istnienia. Mógłby Witkacy powiedzieć jak inny klasyk: „Kiedy, kiedy wreszcie skończy się orgia równości powszechnej, wspólnomianownikowania i kiedy ktoś powie, ryknie, że poza podstawowymi potrzebami biologicznymi są większe różnice między ludźmi a nieludźmi”.
Dzięki sztuce potworna i piękna Tajemnica Istnienia pozbawiona zostaje aury egzystencjalnego horroru. Bez lęku możemy patrzeć na metafizyczny, dziwny teatr istnienia. Dzięki dziełom Czystej Formy możemy przeżywać Tajemnicę, możemy dziwnością wspierać nasze człowieczeństwo. Witkacy przekonuje czytelników do estetycznej terapii, bo sztuka ma podwójną siłę uzdrawiającą — leczy i uczłowiecza. „Piękno jest czymś, co daje nam poczucie metafizycznej Tajemnicy bez potwornego osamotnienia we wszechświecie”. Jak to się dzieje, że człowiek — ziarenko zagubione w kosmicznej makówce — nie odczuwa zagubienia? Dzieło sztuki poprzez jedność elementów formalnych daje nam odczucie „jedni”. Mimo bardzo wielu wyjaśnień Witkacy nie potrafi zdefiniować tej jedności. Gdyby potrafił, stworzyłby receptę, teoretyczną matrycę do odbijania Czystej Formy. W akcie twórczym następuje wyrażenie jedności, w tym przypadku „jedności osobowości” twórcy. Tego twierdzenia nie można udowodnić — pisze Witkacy. Przekonania swe wspiera „wrażeniami od sztuki” i „osobistą artystyczną pracą”. Na podstawie własnych doświadczeń tworzy także artystyczny esej o sposobie tworzenia dzieł Czystej Formy.
Swoją metafizyczną teorię łączy Witkacy z rozważaniami na temat nowatorstwa, można powiedzieć awangardy w sztuce. Z pewnością jego miejsce w historii modernistycznej sztuki jest niepewne, podobnie jak koncepcji Artauda czy surrealistów. Witkacy chce powrotu doznań zagubionych w rozwoju cywilizacji (podobnie Breton i Artaud). Mógłby nakazać odbiorcom lekturę arcydzieł przeszłości, wysłać do muzeum, na koncert. Choć docenia doskonałość wielu dzieł przeszłości, przyznaje się do „nienasycenia formą”. Nasycony artystycznymi formami przeszłości chce formy odpowiedniej dla współczesności, chce nowego piękna przewyższającego wszystko co dotychczas stworzono, także podziwianych Szekspira, Moliera, Słowackiego, Wyspiańskiego. „Możemy tylko powiedzieć: mimo że są w nich (dziełach wymienionych artystów — przyp. T.B.) wartości formalne, na nas (ich) forma nie działa jako taka, my nie możemy w nich przeżywać metafizycznych uczuć — my chcemy innej formy”. Artykuł o Czystej Formie pomieszczony w „Skamandrze” (1919) zakończył wręcz wezwaniem przypominającym Bretona o „konwulsyjnym pięknie przyszłości”: „trzeba rozpętać drzemiącą Bestię i zobaczyć co ona zrobi”. Współczesność straszna w odtajemniczonej codzienności wymaga szokującej formy — tylko Bestia może poruszyć współczesnego widza. W 1919 r. Witkacemu jeszcze zdawało się, że można (może) „stworzyć rzeczy niebywałej dotąd piękności”. Mimo że później często wątpił w wielkość własnych dokonań, stworzył „nowe piękno”. Porównywalne z dokonaniami przeszłości?
Z pewnością Witkacowskie dzieła to drogi do Tajemnicy. CWCh chciał przekazać kulturze europejskiej zdyscyplinowaną technikę duchową — teorię Czystej Formy. Nauczeni przez guru z Zakopanego Europejczycy mogliby dzięki nowej sztuce przywoływać stan dziwności istnienia. Filozofowie, artyści i święci mężowie natchnieni Jednością w Wielości odnowiliby kulturę duchową Europy. A odnowa stałaby się nie dzięki jodze, medytacji czy szamańskim technikom ekstazy, ale dzięki „awangardowemu” teatrowi, „nowatorskiemu” malarstwu i „ulepszonej” monadologii. Taka odnowa gabinetu figur woskowych, taka reanimacja umarłych, takie głuche tupanie lekceważonego artysty, taka zapętlona mantra, taki brak pokory.
Fragment pochodzi z książki:
Tomasz Bocheński
Wydawnictwo Officyna
Łódź 2010