Uznawany za jednego z najważniejszych polskich artystów współczesnych zdobył sławę w kraju i za granicą. W swojej twórczości wychodzi poza blejtram, dosłownie i w przenośni – maluje światłem i betonem, przełamuje schematy, przekłada rzeczywistość na język obrazu i przestrzeni. Leon Tarasewicz w rozmowie z Małgorzatą Czyńską opowiada o swojej białoruskiej tożsamości i skomplikowanych stosunkach Białorusinów z Polakami, o fascynacji naturą i zwierzętami, zwłaszcza kurami, które z pasją hoduje, wspomina czasy studenckie, ale przede wszystkim mówi o sztuce, której podporządkował całe swoje życie.
Alfabet koloru
Skoro mamy rozmawiać o studiach, to od razu trzeba powiedzieć, że gdyby nie przydarzyła się druga wojna światowa, studiowałbym w Wilnie, nie w Warszawie. Nikt od nas wcześniej nie pchał się do Warszawy, nie było po co; gazety, książki, poezję drukowano w Wilnie. Tam był uniwersytet. Ja jestem z tego kręgu kulturowego. Stąd wyrasta moja twórczość. Dzisiaj, jako historyk sztuki, mogę już przeanalizować, dlaczego różniłem się od kolegów ze studiów. O ile moi warszawscy rówieśnicy mieli podkład polityczny i mogli wytworzyć wspólne idee, by powstała grupa, o tyle ja znalazłem się w trudniejszej sytuacji, bo się z tym nie utożsamiałem. Obce mi były symbole polityczne, naturalne dla sztuki lat osiemdziesiątych.
Moje wyobcowanie z tego środowiska dało możliwość obrony indywidualnego spojrzenia. Tworzenia malarstwa, które z początku określane było jako tylko dekoracyjne, kolorystyczne, a później się okazało, że niesie w sobie cały ten bagaż treści, które są na naszych terenach do pozbierania, do odbudowania. Myślę, że to łączyło mnie z grupą artystów wywodzących się z terenów Wielkiego Księstwa Litewskiego, z malarstwem Malewicza, Rothki, Chagalla i innych twórców z tego świata między Polską a Rosją. Całe szczęście, że ta idea sztuki powędrowała w świat, do Niemiec, Francji, Stanów Zjednoczonych, bo w granicach państwa radzieckiego by się skończyła, nie byłoby wspaniałej abstrakcyjnej twórczości amerykańskiej. Dzisiaj uznajemy ją za sztukę zachodnią, a przecież ci artyści długo tworzyli tuż za miedzą, bardzo blisko. Szkoda, że nauczanie historii sztuki polskiej kończy się na Bugu. Przydałoby się więcej wiedzieć o Wielkim Księstwie Litewskim, bo to świat wielokulturowy, bardziej mistyczny, nieracjonalny. Nawet Wróblewski to nie Kraków, tylko Wilno i środowisko żydowskie. Ale tego prawie nikt w Polsce sobie nie uświadamia.
Wspominałeś, że czułeś się obco w warszawskiej ASP.
Byłem jedyny na roku spoza Warszawy. I bardzo się zdziwiłem, że prawie wszyscy studenci pochodzą z rodzin rozwiedzionych. Na białostockiej wsi takich zjawisk się nie spotykało. Odstawałem, to prawda. Wszystko, czego się nauczyłem w latach licealnych, to całe samokształcenie, trzeba było kontynuować. Miejskie dzieciaki w sposób naturalny wiedziały i widziały więcej. Mnie tego nie dał ani dom, ani żadna szkoła podstawowa w Gródku czy Stacji Waliły, ani liceum w Supraślu. Na dodatek jeszcze wojsko zrobiło mi wyrwę w życiorysie i w edukacji. Jakieś dwa lata zajęło mi nadrabianie zaległości, aż zacząłem dorównywać moim rówieśnikom obyciem kulturalnym; stałem się równorzędnym partnerem w rozmowie. Od Michała Regulskiego, który miał kontakty z ambasadą amerykańską, pożyczałem płyty Beatlesów, Rolling Stonesów i przegrywałem je na kasety. Jeszcze w wojsku trafiła mi się świetna fucha: jakiś Szwed zamówił komplet drewnianych mebli rzeźbionych w motywy ryb. Wziąłem tygodniowy urlop i zrobiłem te meble. Zapłacił mi tyle, że stać mnie było na magnetofon Sharp, z przemytu, z możliwością przegrywania.
À propos magnetofonów, to na pierwszym roku wygrałem wewnątrzpracowniany konkurs na namalowanie obrazu dotyczącego kariery sportowej Ireny Szewińskiej. Podzieliłem obraz na trzy pasy, tło czerwone, na górnym widać tylko biegnące stopy w białych sportowych butach, na środkowym całe nogi, na dolnym głowę, ramiona, tułów. Dostałem nagrodę, magnetofon szpulowy. No ale wtedy miałem już kasetowego sharpa, więc chyba szybko ten wygrany sprzedałem. W czasach wojska zarobiłem też na najlepsze wtedy radio firmy Radmor. Kiedy tylko mogłem, słuchałem muzyki. Wychowałem się na Trójce. Już w liceum zbierałem płyty. Ciągle leciał Niemen, Żanna Biczewska. Wtedy był modny holenderski zespół Livin’ Blues, z polskich zaczynały Budka Suflera, SBB.
Studia to towarzyski czas w życiu.
Na szczęście wszedłem w białoruskie środowisko w Warszawie, szybko zaczęła się integracja, prywatki. Wiesz, ja nawet wtedy nie byłem specjalnie alkoholowy. Mieliśmy w pracowni innych reprezentantów tego sportu, którzy wiedli prym.
Plenerów nie było wiele, ale zapisały się w pamięci. Na drugim roku pojechaliśmy do dworku aktora Wojciecha Siemiona w Petrykozach. Tadeusz Dominik to załatwił, a Wojtek chyba nie wiedział, na co się godzi. Bo chłopcy bardzo szybko znaleźli w piwnicy wino i całe wyparowało. Siemion załatwił nam wyżywienie, pracownik geesu codziennie je dowoził. Jest takie zdjęcie, jak w Petrykozach stoimy na schodach całą pracownią. Była z nami zaprzyjaźniona modelka Ela. Akurat przyjechał przedstawiciel geesu, ustawił się razem z nami. W momencie robienia zdjęcia Ela zrzuciła z siebie szlafrok. Stała naga między Tadeuszem Dominikiem i panem z geesu. I na to Dominik mówi: „No, a teraz, jeśli nie polepszy się jedzenie, to pokażemy to zdjęcie pana żonie”.
Uczyłem się, bo w ogóle Akademię i studia traktowałem bardzo poważnie, bez tego lekceważenia, jakie często okazywali koledzy. Ceniłem moich profesorów. Sposób prowadzenia zajęć przez Romana Owidzkiego w Pracowni Kompozycji Brył i Płaszczyzn, wynikające z tego przemyślenia dużo mi dały. Co tydzień się spotykaliśmy, żeby porozmawiać o życiu, o sztuce. Z Małgosią Ritterschild i Maćkiem Wirskim przychodziliśmy posłuchać opowieści profesora, bo on był skarbnicą wiedzy.
Fragment pochodzi z książki:
Małgorzata Czyńska
Nie opuszczam rąk. Rozmowa z Leonem Tarasewiczem »
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2021
Leon Tarasewicz, urodzony w 1957 roku malarz, profesor Akademii Sztuk Pięknych, wiceprezes Związku Hodowców Drobiu Rasowego „Gallus” w Polsce. Mieszka i tworzy we wsi Waliły. Laureat wielu nagród, między innymi Nagrody im. Jana Cybisa, Nagrody Fundacji Zofii i Jerzego Nowosielskich, Paszportu „Polityki”, Nagrody im. Jerzego Giedroycia, Nagrody im. prof. A. Gieysztora, Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida, Nagrody Stulecia ZAiKS-u. Współpracuje z warszawską Galerią Monopol, Galerią Foksal, rzeszowską Galerią Tabot, poznańską Galerią Ego, a także lubelską Galerią Białą.