O czym chcesz poczytać?
  • Słowa kluczowe

  • Tematyka

  • Rodzaj

  • Artysta

Nie opuszczam rąk.
Rozmowa z Leonem Tarasewiczem



Przekaż nam 1.5%. Wesprzyj naszą edukacyjną misję »

Uznawany za jednego z najważniejszych polskich artystów współczesnych zdobył sławę w kraju i za granicą. W swojej twórczości wychodzi poza blejtram, dosłownie i w przenośni – maluje światłem i betonem, przełamuje schematy, przekłada rzeczywistość na język obrazu i przestrzeni. Leon Tarasewicz w rozmowie z Małgorzatą Czyńską opowiada o swojej białoruskiej tożsamości i skomplikowanych stosunkach Białorusinów z Polakami, o fascynacji naturą i zwierzętami, zwłaszcza kurami, które z pasją hoduje, wspomina czasy studenckie, ale przede wszystkim mówi o sztuce, której podporządkował całe swoje życie.

Leon Tarasewicz, Małgorzata Czyńska, wywiad, książka, sztuka polska, wydawnictwo Czarne, niezła sztuka

Leon Tarasewicz, fot. Grzegorz Dąbrowski

Alfabet koloru

Skoro mamy rozmawiać o studiach, to od razu trzeba powiedzieć, że gdyby nie przydarzyła się druga wojna światowa, studiowałbym w Wilnie, nie w Warszawie. Nikt od nas wcześniej nie pchał się do Warszawy, nie było po co; gazety, książki, poezję drukowano w Wilnie. Tam był uniwersytet. Ja jestem z tego kręgu kulturowego. Stąd wyrasta moja twórczość. Dzisiaj, jako historyk sztuki, mogę już przeanalizować, dlaczego różniłem się od kolegów ze studiów. O ile moi warszawscy rówieśnicy mieli podkład polityczny i mogli wytworzyć wspólne idee, by powstała grupa, o tyle ja znalazłem się w trudniejszej sytuacji, bo się z tym nie utożsamiałem. Obce mi były symbole polityczne, naturalne dla sztuki lat osiemdziesiątych.

Moje wyobcowanie z tego środowiska dało możliwość obrony indywidualnego spojrzenia. Tworzenia malarstwa, które z początku określane było jako tylko dekoracyjne, kolorystyczne, a później się okazało, że niesie w sobie cały ten bagaż treści, które są na naszych terenach do pozbierania, do odbudowania. Myślę, że to łączyło mnie z grupą artystów wywodzących się z terenów Wielkiego Księstwa Litewskiego, z malarstwem Malewicza, Rothki, Chagalla i innych twórców z tego świata między Polską a Rosją. Całe szczęście, że ta idea sztuki powędrowała w świat, do Niemiec, Francji, Stanów Zjednoczonych, bo w granicach państwa radzieckiego by się skończyła, nie byłoby wspaniałej abstrakcyjnej twórczości amerykańskiej. Dzisiaj uznajemy ją za sztukę zachodnią, a przecież ci artyści długo tworzyli tuż za miedzą, bardzo blisko. Szkoda, że nauczanie historii sztuki polskiej kończy się na Bugu. Przydałoby się więcej wiedzieć o Wielkim Księstwie Litewskim, bo to świat wielokulturowy, bardziej mistyczny, nieracjonalny. Nawet Wróblewski to nie Kraków, tylko Wilno i środowisko żydowskie. Ale tego prawie nikt w Polsce sobie nie uświadamia.

Leon Tarasewicz, Małgorzata Czyńska, wywiad, książka, sztuka polska, wydawnictwo Czarne, niezła sztuka

Leon Tarasewicz, fot. Grzegorz Dąbrowski

Wspominałeś, że czułeś się obco w warszawskiej ASP.

Byłem jedyny na roku spoza Warszawy. I bardzo się zdziwiłem, że prawie wszyscy studenci pochodzą z rodzin rozwiedzionych. Na białostockiej wsi takich zjawisk się nie spotykało. Odstawałem, to prawda. Wszystko, czego się nauczyłem w latach licealnych, to całe samokształcenie, trzeba było kontynuować. Miejskie dzieciaki w sposób naturalny wiedziały i widziały więcej. Mnie tego nie dał ani dom, ani żadna szkoła podstawowa w Gródku czy Stacji Waliły, ani liceum w Supraślu. Na dodatek jeszcze wojsko zrobiło mi wyrwę w życiorysie i w edukacji. Jakieś dwa lata zajęło mi nadrabianie zaległości, aż zacząłem dorównywać moim rówieśnikom obyciem kulturalnym; stałem się równorzędnym partnerem w rozmowie. Od Michała Regulskiego, który miał kontakty z ambasadą amerykańską, pożyczałem płyty Beatlesów, Rolling Stonesów i przegrywałem je na kasety. Jeszcze w wojsku trafiła mi się świetna fucha: jakiś Szwed zamówił komplet drewnianych mebli rzeźbionych w motywy ryb. Wziąłem tygodniowy urlop i zrobiłem te meble. Zapłacił mi tyle, że stać mnie było na magnetofon Sharp, z przemytu, z możliwością przegrywania.

À propos magnetofonów, to na pierwszym roku wygrałem wewnątrzpracowniany konkurs na namalowanie obrazu dotyczącego kariery sportowej Ireny Szewińskiej. Podzieliłem obraz na trzy pasy, tło czerwone, na górnym widać tylko biegnące stopy w białych sportowych butach, na środkowym całe nogi, na dolnym głowę, ramiona, tułów. Dostałem nagrodę, magnetofon szpulowy. No ale wtedy miałem już kasetowego sharpa, więc chyba szybko ten wygrany sprzedałem. W czasach wojska zarobiłem też na najlepsze wtedy radio firmy Radmor. Kiedy tylko mogłem, słuchałem muzyki. Wychowałem się na Trójce. Już w liceum zbierałem płyty. Ciągle leciał Niemen, Żanna Biczewska. Wtedy był modny holenderski zespół Livin’ Blues, z polskich zaczynały Budka Suflera, SBB.

Studia to towarzyski czas w życiu.

Na szczęście wszedłem w białoruskie środowisko w Warszawie, szybko zaczęła się integracja, prywatki. Wiesz, ja nawet wtedy nie byłem specjalnie alkoholowy. Mieliśmy w pracowni innych reprezentantów tego sportu, którzy wiedli prym.

Plenerów nie było wiele, ale zapisały się w pamięci. Na drugim roku pojechaliśmy do dworku aktora Wojciecha Siemiona w Petrykozach. Tadeusz Dominik to załatwił, a Wojtek chyba nie wiedział, na co się godzi. Bo chłopcy bardzo szybko znaleźli w piwnicy wino i całe wyparowało. Siemion załatwił nam wyżywienie, pracownik geesu codziennie je dowoził. Jest takie zdjęcie, jak w Petrykozach stoimy na schodach całą pracownią. Była z nami zaprzyjaźniona modelka Ela. Akurat przyjechał przedstawiciel geesu, ustawił się razem z nami. W momencie robienia zdjęcia Ela zrzuciła z siebie szlafrok. Stała naga między Tadeuszem Dominikiem i panem z geesu. I na to Dominik mówi: „No, a teraz, jeśli nie polepszy się jedzenie, to pokażemy to zdjęcie pana żonie”.

Uczyłem się, bo w ogóle Akademię i studia traktowałem bardzo poważnie, bez tego lekceważenia, jakie często okazywali koledzy. Ceniłem moich profesorów. Sposób prowadzenia zajęć przez Romana Owidzkiego w Pracowni Kompozycji Brył i Płaszczyzn, wynikające z tego przemyślenia dużo mi dały. Co tydzień się spotykaliśmy, żeby porozmawiać o życiu, o sztuce. Z Małgosią Ritterschild i Maćkiem Wirskim przychodziliśmy posłuchać opowieści profesora, bo on był skarbnicą wiedzy.

Leon Tarasewicz, Małgorzata Czyńska, wywiad, książka, sztuka polska, wydawnictwo Czarne, niezła sztuka

Leon Tarasewicz, fot. Grzegorz Dąbrowski


Leon Tarasewicz, Małgorzata Czyńska, wywiad, niezła sztuka
Fragment pochodzi z książki:

Małgorzata Czyńska

Nie opuszczam rąk. Rozmowa z Leonem Tarasewiczem »

Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2021


Leon Tarasewicz, urodzony w 1957 roku malarz, profesor Akademii Sztuk Pięknych, wiceprezes Związku Hodowców Drobiu Rasowego „Gallus” w Polsce. Mieszka i tworzy we wsi Waliły. Laureat wielu nagród, między innymi Nagrody im. Jana Cybisa, Nagrody Fundacji Zofii i Jerzego Nowosielskich, Paszportu „Polityki”, Nagrody im. Jerzego Giedroycia, Nagrody im. prof. A. Gieysztora, Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida, Nagrody Stulecia ZAiKS-u. Współpracuje z warszawską Galerią Monopol, Galerią Foksal, rzeszowską Galerią Tabot, poznańską Galerią Ego, a także lubelską Galerią Białą.



Portal NiezlaSztuka.net prowadzony jest przez Fundację Promocji Sztuki „Niezła Sztuka”. Publikacje finansowane są głównie dzięki darowiznom Czytelników. Dlatego Twoja pomoc jest bardzo ważna. Jeśli chcesz wesprzeć nas w tworzeniu tego miejsca w polskim internecie na temat sztuki, będziemy Ci bardzo wdzięczni.

Wesprzyj »



Dodaj komentarz