Motyl w zębach kota
(…)
Leonor jest jeszcze małą dziewczynką, kiedy Malvina zgłasza ją do pierwszego konkursu plastycznego. Wybiera pięć rysunków córki, wśród nich jest między innymi rysunek z kurą, która znosi jajko wprost do rondelka, i z kotem, który rozszarpuje motyla. Ze strony Malviny to drobne oszustwo, konkurs jest przeznaczony dla starszych dzieci, Leonor jest za mała, by mogła wziąć w nim udział. „Na otwarcie wystawy trzeba było mnie obudzić, bo już spałam. Rozdawano nagrody. Dostałam książkę, której nie mogłam przeczytać, bo miałam dopiero cztery lata”. Leonor jest najmłodszą uczestniczką konkursu, otrzymuje drugą nagrodę.
Jej karneciki są pełne szkiców z dziewczynkami, w pasiastych fartuszkach, zdobnych sukienkach, z kokardami na głowie, z nauczycielką, podczas zabawy. Późniejsze szkicowniki wypełniają rysunki ze scenkami rodzajowymi: damy w kapeluszach w lodziarni, spacer na łące, w cyrku, jest też seria wojenna – Tempodi Guerra. Rysunki podpisuje przybranym imieniem: Lolo. Lubi, kiedy się ją tak nazywa. Tak samo podpisze serię autoportretów. Rysunek staje się jak oddech – będzie rysować nieustannie, automatycznie, formy, które się nie kończą. Szkolne podręczniki i zeszyty, notatniki i karnety z adresami pełne będą swobodnych krętych linii, zabazgrane skrawki papieru przez całe życie będzie wrzucać między strony w książkach, w teczki i pudełka z notatkami i listami. „Dojrzałaś przedwcześnie, widać to było w Twoich szkolnych rysunkach”, napisze w liście Gherda.
Pierwsze płótno na blejtramie i kilka tubek farb olejnych kupuje Malvina na trzynaste urodziny córki. Na pierwszym obrazie olejnym jest drzewo, a za nim fragment kapelusza, ramienia, nogawki od spodni. Tytuł: Ma dove? (Ale gdzie?), bo mała Leonor często woła: „Ma dov’e` il gato?” (Ale gdzie jest kot?), szukając swojego białego kota. Historia zatoczy koło. W 2010 roku Giampaolo Penco zrealizuje film dokumentalny o Leonor. Już w jednym z pierwszych kadrów pojawia się kot, rudzielec, ostatni z tych, które u niej mieszkały. Kot chodzi po łóżku w jej paryskiej sypialni. Kamera kadruje od przodu, kot wydaje z siebie drapieżny pisk. Głos z offu: – Ma dov’e` Leonor? (Ale gdzie jest Leonor?). Taki będzie tytuł filmu.
Studiuje reprodukcje znalezione w bogatej bibliotece wuja: Pisanello, Piero della Francesca, Uccello, Tura, Pontorno. W triesteńskiej galerii regularnie ogląda obrazy von Stucka, Böcklina, Klimta, Schielego. Spędza godziny na oglądaniu wyblakłych stron gazet, jeszcze z XIX wieku, ślady po zmiażdżonych muchach nie przeszkadzają w studiowaniu detalu. No i stare reklamy! Jest zachwycona, niemal ożywają na jej oczach. Leonor znajduje je porzucone u służącej, zazwyczaj przywozi je dziadek z Paryża, razem z plakatami z Folies Berge`re, katalogami z domu towarowego Le Bon Marché drukowanymi na bladoróżowym papierze. Leonor kontempluje każdy szczegół: kobiety w piórach, reklamy biustonoszy i kapeluszy. Pamięta powtarzający się motyw graficzny – rysunek łysej głowy z lupą czołową. Z profilu wygląda jak pierś z nabrzmiałym sutkiem – gotowym do karmienia niemowlęcia. Leonor czuje mdłości.
Mediolan. Nowe buty de Chirico
W 1923 roku Malvina zabiera córkę do Paryża. Leonor wraca ze szkicownikiem, notuje: Paryż, 1923. Jest wypełniony rysowanymi na gorąco sylwetkami kobiet i mężczyzn, których obserwuje na ulicach francuskiej stolicy. Zapisuje też nazwiska artystów, których prace udało jej się obejrzeć: Delacroix, Millet, Daumier, Corot, Monet, van Gogh… Podczas kolejnych podróży z matką – do Monako, Wenecji, Rzymu, Florencji, Turynu, Berlina – bliżej poznaje włoskie malarstwo manierystyczne, które naznaczy ją na całe życie. W Wiedniu ogląda oryginalne obrazy Arcimbolda, wraca do Schielego i Klimta.
Kiedy ma kilkanaście lat, najlepiej wychodzą jej twarze, maluje coraz więcej portretów. Maluje matkę, babkę, wuja. Chce jednak, by było – jak mówi do kamery – „bardziej egzotycznie”. Pierwsze większe płótno to portret mężczyzny przy stole przykrytym tkaniną, na stole porcelanowe figurki, szklane ryby i inne zwierzęta. Potem Leonor domaluje drugiego mężczyznę, z tkaniną owiniętą wokół szyi.
– Śmialiśmy się potem z tego obrazu. Do następnych już zapraszałam modeli, nieznajomych z ulicy.
Leonor pozują m.in. kolega wuja antykwariusz, przyjaciel mamy, który przychodzi na grę w karty, otyła kobieta, która pracuje nieopodal jako położna, brudna żebraczka z brodą owiniętą szmatą, jakby bolał ją ząb. Z powodu wizyty tej ostatniej zdecydowanie niezadowolona jest babcia Leonor. Zrzędzi. Jednak owocem wizyty jest jeden z pierwszych udanych obrazów nastoletniej malarki. Vecchia Signora (Stara kobieta) ma długie czarne warkocze. Jest odziana w białą szatę, splata dłonie na piersi. Przez tę modlitewną pozę i skupienie w spojrzeniu kojarzy się z kapłanem.Nad jej głową w łuku zamykają się konary drzew,w tle symetrycznie wiją się polne ścieżki. To jeden z ulubionych portretów Leonor. Pozostanie z nią na zawsze. „Obrazy są jak przekaźniki słów. Opowiadają o przebytych drogach, o ukrytych ścieżkach. I nie ma tu nic do dodania. Nie ma w nich alegorii, raczej nieposłuszeństwo wobec alegorii”, zanotuje już jako dojrzała artystka.
Portretowi Liny, córki poety Umberta Saby, nada tytuł La tentation (Pokusa) – czarnowłosa, młoda dziewczyna sięga po słodycze na paterze, które podaje jej anonimowa ręka kogoś, kto jest ukryty poza kadrem obrazu. To ręka martwa, niemal kamienna, może fragment rzeźby. Dziewczyna, zawstydzona, mruży oczy, spuszcza wzrok. Za jej plecami odsłonięta bordowa zasłona, za oknem zasnute burzowymi chmurami mroczne niebo. Na innym obrazie – Le trouble (Poruszenie) – młody mężczyzna, może fryzjer, czule obejmuje kobietę,a właściwie popiersie kobiety oparte na postumencie. Ona patrzy na niego, zmysłowo odchylając głowę. To manekin, za nim, na regale, w rzędzie ustawiono głowy bez twarzy, odziane w peruki. Najważniejsze na tych obrazach są nie przedmioty, lecz gesty. Leonor rozpocznie w ten sposób malarski cykl utrwalający czasem na pozór nieznaczące, a jednak wyraziste gesty – Cérémonies (Ceremonie).
Każda najzwyklejsza, codzienna czynność, wykonywana w zwolnionym tempie, przerywana chwilami bezruchu, w absolutnej ciszy, jest jak ceremonia. Światło, które przychodzi nie wiadomo skąd, sprawia, że ceremonia nabiera rysu konieczności,jakby miała przyszpilić chwilę. Gesty przestają być już tylko gestami, ich znaczenie wykracza poza wszelki pozór. Często tak odbierałam lub wydawało mi się, że tak odbieram rzeczywistość.
Najwięcej mówią twarze. No i twarze maluje się też łatwiej, z większym trudem przychodzi Leonor poprawne malowanie sylwetki. „Kiedyś przyjechał do Triestu pewien człowiek, minister, brat sędziego śledczego, jak mi się zdaje. Namalowałam jego portret. Zobaczył go i stwierdził, że jest niezwykły. A że był tyranem i rządził się jak król, stwierdził, że chce takiego malarza w Mediolanie. Więc mnie wysłali. I tak po raz pierwszy sama wyjechałam z Triestu”, wspomina Leonor w zapiskach.
W Mediolanie trafia do bogatych ludzi o dość konwencjonalnych upodobaniach i gustach. Ojciec, głowa rodziny, zamawia portret całej familii. „Miałam więc kłopot, ale znalazłam rozwiązanie. Namalowałam ogromny dom, wszystkich wstawiłam w jego okna, więc było widać tylko twarze”. Po tym zdarzeniu matka i wuj Ernesto ostatecznie akceptują jej wybór – Leonor ma zostać artystką.
W 1928 roku w wypadku samochodowym ginie Italo Svevo. To cios dla Leonor. Żegna się z nim, malując jego portret. Maluje go z fotografii, z ogromną dbałością o szczegół, z renesansową precyzją oddając powagę rysów. Za posągową sylwetką rozciąga się uabstrakcyjniony, futurystyczny pejzaż triesteńskiego portu. Wygląda jak makieta, świat spreparowany, nierzeczywisty. To pożegnanie – Svevo już nie wróci do Triestu. Leonor także powoli żegna się z rodzinnym miastem.
Przez Artura Nathana coraz lepiej poznaje środowisko artystyczne – malarzy, poetów i pisarzy. Od razu dostrzegają nie tylko jej talent, ale i urodę. Ma kruczoczarne, bujne i falowane włosy, wydatne usta, duże ciemne oczy. „Ogromne, zielonawo-złoto fosforyzujące, kocie”, jak powie Klaus Mann, który pozna Leonor Fini nieco później. Romantyczność fryzury przełamuje czasem opadająca zawadiacko na oczy grzywka. Swej fascynacji piękną dziewczyną nie kryje nie tylko sam Arturo, zaleca się do niej też profesor malarstwa Edmondo Passauro, którego portrety robią na niej duże wrażenie. „Eddy” pozostaje jednak w cieniu Artura: „był intrygujący, wysoki i przystojny, o tajemniczej twarzy, ale nie tak inteligentny i wykształcony jak Nathan”, wyzna po latach Leonor. Kiedy Arturo przedstawi jej kolejnego artystę, Carla Sbisę, okaże się, że spotkanie będzie miało kluczowe znaczenie dla całej trójki – Arturo, Leonor i Carlo razem będą pokazywać swoje obrazy w Mediolanie, w galerii sztuki (Galeria Milano) kierowanej przez Vittoria Barbaroux. Stworzą swoistą trójcę, artystyczny klan, ostentacyjnie odrzucając pozostałych. Znajomy malarz i krytyk z Triestu Giorgio Carmelich będzie wspomniał ich abstrakcyjny język, hermetyczny sposób porozumiewania się. To konspiracja, spiskowcy – stwierdzi. Wystawa będzie prezentowana przez pierwsze dwa tygodnie stycznia 1929 roku. To artystyczny debiut Leonor – po raz pierwszy publicznie pokaże swoje prace poza Triestem.
Wystawa nie jest wielkim sukcesem, na pewno nie w sensie komercyjnym. „Podobno ludzie kupują obrazy dopiero w ostatnich dniach. Zostało zresztą jeszcze sporo czasu”, pisze Carlo Sbisà w liście do matki Amalii i siostry Marii.
„Oczywiście takie ciągłe oczekiwanie i trwanie w nadziei trochę męczy. Na szczęście możemy się czasem rozerwać – dzięki spotkaniom, wizytom, dyskusjom w Galerii. Próbujemy sobie z Fini co nieco załatwić, to tu (sic), to tam (sic), u różnych ludzi, robimy (szczególnie ona) co w naszej mocy. Ale jest jeszcze za wcześnie, by zobaczyć, jaki będzie wynik tej naszej kampanii”. Leonor szybko nawiązuje kontakty, a za gest pomocy potrafi się odwdzięczyć. Pisarz, poeta i krytyk Sergio Solmi w liście datowanym na 15 maja 1929 roku prosi Sbisę o pozdrowienie Leonor:
„Napisałem do niej, by podziękować za pięknego kota, który wzbudził entuzjazm mojego synka”.
Przyjaźń pomiędzy Leonor i Carlem jest krótka, ale intensywna. Razem spędzają cały wolny czas – przesiadują w tawernach, jeżdżą na motocyklu, z przyszłym marszandem sztuki Leo Castellim i Bobim Bazlenem chodzą na miejską plażę. Niezatartym śladem przyjaźni są wzajemne portrety. Lolo (Carlo wciąż nazywa Leonor tym pieszczotliwym imieniem, jak małą dziewczynkę) maluje Carla z profilu, potem sama pozuje mu do obrazu Magia. Pierwszy plan obrazu wypełnia masywny profil Leonor, stoi z zadartą wysoko głową i uniesionymi rękoma. Nad głową wisi rąbek księżyca, a może piórko, które podrzuca, delikatnie dmuchając. W tle widać neoklasyczny budynek na planie koła – to znana Rotonda Pancera przy via San Michele w Trieście, dawna siedziba masonów, gdzie na piętrze Leonor i Carlo przez jakiś czas dzielą pracownię. Sbisà prosi też o pozowanie Malvinę, matkę Leonor. Posłuży mu w 1930 roku jako model do Ifigeni. Postać mitycznej córki Agamemnona jest namalowana czysto, bez zbędnych detali, niemal minimalistycznie. Wspiera się na nadmorskiej skale, zamyślona, w monochromatycznej złocistej szacie, dziewicza.
Po wystawie w Galerii Milano Leonor przestaje być anonimowa. Wkracza zresztą w krąg artystów z grupy Novecento Italiano – to dość ryzykowny ruch, bo niektórzy członkowie grupy przejawiają skrajne poglądy. Nie tylko odwołują się do wielkich okresów włoskiego Quattro- i Cinquecento, nie tylko odrzucają europejskie awangardy, domagając się przywrócenia „dawnego porządku” i wskrzeszenia tradycji. Idą dalej – wsłuchują się w rosnące w siłę idee nacjonalistyczne, a niektórzy wprost stają się ich wyznawcami. Nacjonalizujący ton jest coraz wyraźniejszy, coraz więcej w nim retoryki faszyzmu. Podczas oficjalnego rozpoczęcia działalności grupy, w 1923 roku w Mediolanie, Mussolini jest zresztą jednym z prelegentów.
Pierwsza wystawa grupy odbyła się już w 1926 roku. Leonor nawiązuje z nimi kontakt nieco później, zaprzyjaźnia się między innymi z malarzami Arturem Tosim i Achillem Funim – to jedni z głównych członków Novecento. Achille jest od niej starszy o siedemnaście lat, mimo to spędzają ze sobą coraz więcej czasu. Funi przestaje być już tylko jej mentorem,zostają kochankami. Leonor nazywa Achille’a „Gattoro” (gatto to po włosku kot), widzi w nim pół kota, pół mężczyznę. Razem podróżują do Ferrary, Mediolanu, Paryża, Rzymu. Pozuje mu wiele razy, on jednak – po zakończeniu obrazu – nigdy nie ujawnia tożsamości modelki. Dopiero w 2009 roku Nicoletta Colombo z Narodowego Archiwum Achille’a Funiego odkrywa, że Leonor jest pierwowzorem postaci z Portretu kobiety, który w 1954 roku zakupiło triesteńskie muzeum Revoltella. Sporo razem pracują – Leonor pomaga Funiemu w realizacji fresku na IV Triennale Sztuki w Monzie, pod Mediolanem. Kiedy w 1929 roku dostaje propozycję udziału w drugiej wystawie grupy Novecento, reaguje entuzjastycznie – ma zaledwie dwadzieścia trzy lata, jej dorobek nie jest wielki. Spośród obrazów wybiera swoją Starą kobietę. Sprawy przybierają jednak przykry obrót – na wernisażu pojawia się jedna z ideologicznych liderek i muza grupy, niejaka Margherita Sarfatti, pisarka i historyczka sztuki, kochanka Mussoliniego. Na jednej ze ścian dostrzega Starą kobietę autorstwa nieznanej dotąd artystki. Urażona faktem, że nie uzgodniono z nią zaproszenia niejakiej Fini do udziału w wystawie, nakazuje wyniesienie obrazu. Leonor ostentacyjnie rzuca płaszczem o ziemię i wykrzykuje serię inwektyw w kierunku signory Sarfatti. Wybucha skandal. Leonor nie ustępuje, wzywa adwokata i stawia na swoim. Po interwencji prawnika obraz wraca na wystawę.
Zmaskulinizowane środowisko artystów w Mediolanie zaczyna ją coraz bardziej przytłaczać. Dwudziestokilkuletniej Leonor ciąży monotonia rozmów w gronie dojrzałych artystów, ciągłe oglądanie się wstecz, na przeszłość, resentymenty. Pora na ruch, może powrót do Triestu, może wyjazd poza Włochy. Choć rok 1930 przyniesie jej jeszcze zaproszenie do udziału w wystawie w Gallerii di Via Croce Rossa w Mediolanie oraz w Biennale w Wenecji. Tam pokaże swoje prace w grupie malarzy triesteńskich, m.in. bliskich jej Sbisy i Nathana. Słynny architekt Gio Ponti zakupi dwanaście rysunków Leonor do swojego magazynu o architekturze i projektowaniu „Domus”. Pojawia się też czasem Giorgio de Chirico. „Prosił, żebym z nim chodziła do sklepów, bo wciąż chciał sobie kupować nowe buty. Uznawał, że to nieprzyzwoite, żeby do takich miejsc chodził sam mężczyzna. Dobrze się z nim bawiłam”, wspomni po latach Leonor.
Gattoro z dwoma wspólnikami – Pierem Marussigiem i Timem Bortolottim – otwiera szkołę malarstwa i rysunku. Leonor chodzi czasem na zajęcia. Przeszkadza jej jednak pedagogiczna rutyna, zarzuca nauczycielom paplaninę i nadmierne komentowanie obrazów: że za bardzo malarskie, że za mało malarskie, nadmiernie lub niewystarczająco literackie… Po latach powie do radiowego mikrofonu: „Moi pierwsi nauczyciele rysunku? To byli idioci. Zawsze stałam z boku, rysowałam to, co chciałam, z wyobraźni. W szkole kazali nam rysować kwadraty, perspektywy, rzeczy, które nie były w tym momencie w ogóle potrzebne”.
W grudniu 1930 roku mediolańska Galleria Barbaroux zorganizuje indywidualną wystawę Leonor. Jest też zaproszona do udziału w pierwszej wystawie w Mediolanie prezentującej włoskich malarzy, w tym tych, którzy tworzą w Paryżu. Prócz niej po dziesięć swoich obrazów prezentują m.in. Giorgio de Chirico, Filippo De Pisis, Renato Paresce, Alberto Savinio, Mario Tozzi. Paryski krytyk Waldemar George (właściwie Waldemar Jarociński, Polak z Łodzi, wykształcony w Warszawie) pisze w katalogu o specjalnej roli włoskiej sztuki: „Najbardziej charakterystycznym zjawiskiem w sztuce współczesnej jest zdecydowany powrót Włoch. Ale nie chodzi tu ani o malarstwo pochodzące z Włoch, ani o malarzy, którzy przez jakieś zrządzenie losu urodzili się we Włoszech, ale o samą «włoskość». Włochy, «kolebka sztuki», są nie tylko bastionem akademizmu, pseudoklasycyzmu i idealizmu. Ich misja na tym się nie kończy. Włosi powinni, a nawet muszą, przywrócić sztuce jej aktualny wymiar, i tę czystą wartość, jaką jest inteligencja, którą zmarnował trwający niestety zbyt długo naturalizm. Dzięki Włochom sztuka znów będzie otwarta na wiedzę uniwersalną”. Przy okazji XVII Biennale Sztuki w Wenecji, George, który jest kuratorem Biennale, znów pisze o „nowym zjawisku zbiorowego dążenia do odzyskania poczucia włoskiego ducha”.
Mediolańskie środowisko i kolejne wystawy w dobrym towarzystwie dają Leonor poczucie pewności. Jest znudzona, ale świadoma korzyści. Bywa w wielu pracowniach, podgląda rozmaite techniki. To dla niej ważna lekcja, zwłaszcza że od większości artystów jest młodsza o kilkanaście, a czasem nawet o kilkadziesiąt lat. Coraz trudniej jej jednak znieść odruchowe, często zupełnie bezmyślne krytykanctwo i gadulstwo. „Mediolan szybko mnie zmęczył. Ci wszyscy malarze mieli manię przesiadywania w kawiarniach i wyżywania się na innych malarzach”, powie radiosłuchaczom w 1969 roku.
Przede wszystkim nie znosi mediolańskiego środowiska za „antyfeminizm”. W swoich wspomnieniach zanotuje: „Kiedyś Carra`, zobaczywszy dziewczynę z pomalowanymi paznokciami niosącą książki, stwierdził: «Widać, dlaczego kobiety nigdy nie będą mogły być dobrymi malarzami». Borra, inny malarz z grupy Novecento, jeszcze pod wpływem faszyzmu, zwykł mawiać w dialekcie: «I don che stagan a casa far i calzetti» [wł. Kobiety niech zostaną w domu cerować skarpetki]”.
W przyszłości Leonor wielokrotnie będzie wspominać czas w Mediolanie jako okres skrajnej monotonii i nudy. Miasto jest dla niej zbyt ciasne, za mało w nim swobody, czuje się jak w zamknięciu. Myśli o Trieście. „Triest wyprzedzał wtedy swoją epokę, to miasto żyło wedle idei, które są ideami dzisiejszej Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, było wielojęzyczne, ale pokojowe. W mojej rodzinie swobodnie mówiło się po włosku, francusku, niemiecku, jako dziecko myślałam, że wszyscy żyli i myśleli jak my”, skomentuje po latach. W wywiadzie z Édouardem Roditim powie: „Później wydawały mi się prowincjonalne pod wieloma względami stolice takie jak Londyn czy Rzym”.
Arcachon. Cisza podczas burzy
Po wyjeździe od Maksa i Leonory, z Saint-Martin d’Arde’che, droga wydaje się już prowadzić tylko w jedną stronę, w kierunku Hiszpanii. Wszyscy troje – Leonor, André i Federico – są zgodni, bezpieczniej będzie opuścić Francję. Odwlekają jednak decyzję w czasie – zmieniają plan i decydują się pojechać do Arcachon, w pobliżu Bordeaux.
Arcachon to małe miasteczko wypoczynkowe, kameralne kąpielisko nad Atlantykiem, znane z łagodnego klimatu, orzeźwiającej morskiej bryzy i zapachu sosnowego lasu, który porasta brzeg. Ulubione miejsce wypoczynku pisarzy w XIX wieku.
To dobra decyzja, wnioskują. Bo może warto jeszcze trochę poczekać, może sytuacja polityczna się uspokoi, poza tym André ma w Bordeaux chorą matkę. Będzie blisko. Od razu udaje im się wynająć dom na cały wrzesień. Villa Feliana. Wygodna, w chromach z początku wieku, z tyłu mały ogród – będzie można się opalać. Ale brakuje miejsca, wynajmują jeszcze pokój w pensjonacie, nieopodal, tam będzie pracownia. Leonor chce tu ściągnąć matkę z Paryża. Malvina się zgadza, ma przywieźć oba koty. Ma podać im jakiś narkotyk, żeby spokojnie zniosły drogę.
André jeździ do Bordeaux, do kliniki, gdzie leży matka. Bywa też w Paryżu. Leonor prosi o pościel. Ręczniki i ścierki. Walizkę z krokodylej skóry. Za pięć franków dozorczyni wpuści André do mieszkania Federica. Stamtąd uda się zabrać sztućce. Ich ciągłe wypożyczanie w Arcachon jest zbyt kosztowne. Leonor prosi też o książki o Dürerze, da Vincim i Goi. Może łatwiej jej będzie pracować. Może André zabierze też swoje stare książki o sztuce. Warto je ratować, to przecież zabytki. No i można by je pokazać Dalemu.
Bo w Arcachon są też Salvador z Galą, także zatrzymali się w drodze do Hiszpanii, gdzie wybierają się w dalszej perspektywie. Wynajęli komfortową willę w stylu kolonialnym, tuż obok willi Leonor, z widokiem na ocean. Wodząc palcem po mapie, planując wyjazd z Paryża, Dalí chciał zatrzymać się w miejscu możliwie najbezpieczniejszym w razie inwazji Niemców i zarazem zaspokajającym jego wyrafinowane potrzeby kulinarne. „Bordeaux oznaczało wspaniałe wina, potrawkę z zająca, kaczą wątróbkę z rodzynkami, kaczkę w pomarańczach i ostrygi z Arcachon. Arcachon! Oto właściwe miejsce oddalone o kilka kilometrów od Bordeaux” – napisze Dalí w swojej autobiograficznej opowieści Moje sekretne życie. Ale to w tym miejscu właśnie złowieszcze pogłoski o nadchodzącej wojnie się spełnią. To tu dowiedzą się o niemieckiej napaści na Polskę, o wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Francję i Wielką Brytanię.
Leonor pamięta Dalego i Galę z Paryża i Nowego Jorku. Po Salvadorze nie spodziewa się niczego zaskakującego, i tak jest z niego ciągły prowokator. Inaczej z Galą – widzi ją tu jakby na nowo. Zaczyna dostrzegać coś niezwykle interesującego, jakąś tajemniczość, „mroczny i pokrętny urok”. Pisze w liście do Meret: „Z pewnością jest dość inteligentna – podoba mi się bardziej, jest inna niż ją sobie wcześniej wyobrażałam.Ale ma ten swój charakter «nadskakiwaczki» w stosunku do męża i «wojującej» z wszystkimi, którzy się nim niezbyt interesują. To denerwujące”. Leonor drażni też przymilność Gali, uważa, że jej przesadna uprzejmość wynika z interesowności – André ma samochód i może zawozić całe towarzystwo do Bordeaux – do konsulatu, kiedy potrzeba, po książki, no i przede wszystkim do restauracji. Najbardziej lubią Château Trompettei Chapon fin – to lokal stylizowany na skalną grotę, z niezłym menu.
Dalí, czując wagę momentu historycznego, twierdzi, że nigdy wcześniej nie pracował z tak „palącym poczuciem odpowiedzialności intelektualnej”. Przy tym zmaga się z techniką, materiałami, formą. „Przerodziło się to w alchemię, we wściekłą walkę o odpowiednie mieszanie kolorów, o osiągnięcie właściwych proporcji między olejem a werniksem, aby oddać to, co czuła moja dusza. Ileż to razy spędzałem bezsenną noc, gdyż dodałem o dwie krople oleju za dużo!”, wspomina Dalí. Tylko Gala jest świadkiem napadów złości, histerii, okrzyków ekstazy, po których szybko następuje totalny spadek nastroju.
Często zagląda do Leonor, zwłaszcza kiedy maluje. Leonor ma wrażenie, że to Salvador ją „przysyła”. Co robisz, jak robisz, Gala bywa ciekawska. „Gala uważała, że każda chwila życia powinna mieć coś z odwetu, podboju, przynosić zysk. Przepytywała mnie, jak udaje mi się osiągnąć pewne efekty w malarstwie. A ja malowałam bardzo cierpliwie, małymi pociągnięciami pędzla, to, co malowałam, nie było «wylizane», ale jednak gładkie, przynajmniej tak wyglądało”.
Wspólne wieczory w Bordeaux i wystawne kolacje w restauracjach są dla wszystkich jak środek znieczulający. Dalí, rozchwiany z jednej strony przez strach przed wojną, z drugiej strony przez twórcze wątpliwości, tylko w Gali widzi ratunek, w najbliższym towarzystwie – szansę na ukojenie. „Tylko Gala sprawiała, że żyłem! Kolekcjonowała wina z Bordeaux, zabierała mnie na kolacje w towarzystwie Leonor Fini. (…) Kładła mi na języku przyprawianego czosnkiem borowika i rozkazywała:
– Jedz!
– Dobre! – wykrzykiwałem”.
Z paryskich nowinek dochodzi do nich wieść o tym, że Schiaparelli złożyła oficjalne zapytanie do rządu, czy może lansować modę noszenia spodni przez kobiety na całym świcie. Leonor i Dalí są ubawieni:
– A może tak szeleszczące spódnice dla wszystkich mężczyzn?! „Dalí jest bardzo sympatyczny – inteligentny w sensie, jaki lubię
– czasem męczący jak noworodek albo małpa mechaniczna (to określenie André), ale w sumie lubimy go widywać”, pisze Leonor do Meret.
Salvador panicznie boi się nalotów. Pije dużo, bordeaux, whisky, koniak, szampan, wszystko, co mu się tylko nawinie. „Szukał tu masek gazowych – wszyscy aptekarze śmiali mu się w twarz”. Zbudował schron przeciwlotniczy, donosi Leonor, chce sobie kupić kompletną zbroję.
Kiedy Gala wyjeżdża do Paryża, Leonor i Dalí odprowadzają ją na dworzec. Salvador stoi na peronie bezradny jak opuszczone dziecko, tylko Gala wymachuje obiema rękami na znak pożegnania. Wieczorami André, Leonor i Federico zapraszają go do siebie. Zostaje u nich do późna i za każdym razem nalega, by Leonor, tylko ona, odprowadziła go pod same drzwi. Choć ma do siebie przecież tylko kilka kroków. André:
Dalí ma cudownie zabawną osobowość, jest bardzo inteligentny, ale wielki z niego megaloman. Jego akcent to lekarstwo na zły humor. Mniej lubię Galę, choć też jest inteligentna i z pewnością ma swój urok, w którym jest coś pociągającego i odpychającego zarazem. Ma ciekawą, jakby nieco skurczoną, pomarszczoną i przypieczoną twarz. Wygląda trochę jak mała stara małpka, dość ładna. Jest bardzo surowa, zajadle gada o wszystkich okropnie złe rzeczy, jakby chciała zemścić się za nędzne lata.
I dalej opisuje scenę: podczas obiadu nieznajoma dziewczyna głaskała starą brzydką suczkę „ze zzieleniałym nosem, straszną, ale widać było, że ją lubi. Gala wyrzuciła dziewczynę i przeklinała psa, pełna złości. Nie podoba mi się to. Dalí jest o wiele bardziej ludzki, lepszy”.
Kiedy André jedzie do miasta, Gala zazwyczaj składa mu jakieś wymyślne zamówienie. Chce na przykład sweter z golfem. André szuka golfa w piętnastu sklepach w Bordeaux. Na próżno. Ma nadzieję, że znajdzie w Paryżu. Tymczasem Leonor ponagla André, by szybciej wrócił do Arcachon. Znalazła nową willę do wynajęcia za pośrednictwem agenta nieruchomości. Willa nie ma nazwy, ale Leonor wszystko się w niej podoba. Ogromna weranda, wielka sypialnia z gigantycznym łóżkiem, duża łazienka z bidetem, umywalką, ciepła woda, toaleta, salon z łóżkiem w stylu empire, kolejny pokój z wielkim łóżkiem, jadalnia z przestronnymi oknami, składzik dla ewentualnej służby, wielki ogród, garaż, trawnik dla kotów, widok na plażę i morze, w oddali dwie zardzewiałe barki. W pobliżu hodowla ostryg. Leonor od razu płaci 900 franków zaliczki. Już sprząta willę Felianę, zamawia kwiaty, żeby było „uroczo”. „Przyjeżdżaj szybko, słodki Mucili. Uwielbiam Cię. Przywieź mi konfitury z róży (podaruję Gali)”.
Któregoś dnia Gala wpada na pomysł, że będzie dbała o interesy Leonor, że się nią „także zaopiekuje”. „Nigdy bym tego nie zaakceptowała. Wiedziałam, że to był chwilowy pomysł. Ona nigdy nikomu nie schlebia”, notuje Leonor. W rzeczywistości nie ufa ani Salvadorowi, ani Gali.
Według mnie byli bardzo interesujący, oboje, ale w najmniejszym stopniu mnie nie pociągali. On także, bardzo bogata osobowość, ale – mimo elokwencji – strasznie skupiony na sobie, jest jak coś w rodzaju „jaja” do oglądania, pozbawiony kontaktu z kimkolwiek poza nim samym. Ona tak samo. Lubiłam jej upór, wolę, arogancję, bezpośredniość, brak ostrożności i skrywaną „przebiegłość”. Chciała szybko narzucić swoje, rozkazywać, dominować, nie znosiła tych wszystkich, którzy otaczali malarzy – rynku, krytyków etc.
Starają się nie rozmawiać o wojnie. „Stworzyliśmy sobie taką nietykalną wysepkę. Aż do dnia, kiedy nasz przyjaciel z Paryża, zatrwożony,powiedział nam, że Niemcy tam już są i «wszystkich» wystrzelali. Dalowie wyjechali natychmiast, w pośpiechu, w koszulach nocnych, zostawiając wszystko. Byli przerażeni, płótna i walizki zostały im wysłane później”.
Fragment pochodzi z książki:
Dorota Hartwich
Wydawnictwo ISKRY
Warszawa 2018