Zeus (Jowisz) i Europa
Zeus u Owidiusza zawsze występuje pod imieniem Jowisza, bo tak go nazwali Rzymianie. Otóż Jowisz zakochał się w pięknej jedynaczce fenickiego króla miasta Tyru (Fenicja to dziś Syria), Agenora i Telefassy. Królewna miała na imię Europa. Zauroczony jej urodą Jowisz nakazał Merkuremu, swojemu synowi, by spędził stado wołów Agenora nad brzeg morza, gdzie królewna bawiła się z towarzyszkami. I ponieważ, jak powiada poeta, „nie chodzą w parze, nie godzą się z sobą miłość i władza”, pan nieba i ziemi odłożył na chwilę ciężkie berło i przybrał postać byka. Ale przecież nie byle jakiego! Tak urodziwego i uroczego byka świat nie widział, zwłaszcza cóż za podgardle! Był „biały jak śnieg (…) grzbiet sterczy wysoko, podgardle zwisa do kolan, rogi niewielkie, niby ręką utoczone, przejrzyste jakby z czystego kryształu. Nie wydaje się groźny, oczy łagodne, pysk spokojny”. Co się dziwić, że wzbudził zachwyt królewny.
Młoda dama plotła mu wianki i drobną dłonią wsuwała kwiaty do pyska, on lizał tę rączkę w nadziei, że „och, wkrótce co innego (mu) poda”. I tak baraszkowali na plaży, królewna już całkiem wyzbyła się lęku i kiedy on „bokiem śnieżnym kładzie się na żółtym piasku”, siadła mu na grzbiecie. Wtedy byk się podniósł i najpierw statecznie skierował ku morzu, a następnie żwawo popłynął i ruszył w stronę Krety. Europa „widząc, że brzeg się oddala (…) jedną ręką za rogi się trzyma, drugą za grzbiet. Drży z lęku, a wiatr rozwiewa jej szaty”. Byk dopłynął do Krety i tam, podobno – Owidiusz już o tym nie pisze – przybrał postać orła i wziął królewnę w posiadanie.
W sztuce
Wielu malarzy skusił ten opis. Jedni stroili byka kwiatkami bardziej, inni mniej, wszyscy skupiali się głównie na mocno obnażonej postaci kobiecej. Pamiętajmy, że akt przez wiele wieków był zakazany, chyba że – i tylko wtedy – obraz dotyczył postaci mitycznych. Poza tym, ponieważ całe wieki panie nosiły suknie do ziemi, bo tak powszechna dziś moda na krótkie sukienki pojawiła się dopiero podczas drugiej wojny światowej, to w wieku XVI czy nawet XIX wystarczyło, że mignął kawałek nogi powyżej kostki, a już panowie odczuwali dreszcz podniecenia. Dlatego malarze chętnie korzystali z okazji i obnażali damy, kiedy tylko tematyka im na to pozwalała.
A oto Porwanie Europy pędzla wielkiego Wenecjanina – Tycjana (ok. 1485–1576). Obraz powstał w 1562 roku na zamówienie króla Hiszpanii, Filipa II, który tego włoskiego malarza w pewnym sensie odziedziczył po ojcu, Karolu V. Dziś znajduje się w zbiorach amerykańskich w Bostonie, w Isabella Stewart Gardner Museum.
Tycjan z porwania zrobił scenę niemal sypialnianą, gdyby nie wybitnie mokre podłoże, na którym się już znajduje zakochany bóg z królewną. Leży więc nieboga na wielkim byku ustrojonym dopiero co przez nią kwiatkami między rogami, a ten z dosyć głupawym spojrzeniem przekrwionych oczu pruje wodę. Malarz wprawdzie poskąpił mu tego wspaniałego podgardla do kolan, o którym wspomina Owidiusz, ale mimo wszystko zwierzę prezentuje się imponująco. Królewnę według naszych kryteriów raczej pulchną i mocno roznegliżowaną, okrywa jedynie biała koszula, a część czerwonej sukni powiewa w jej ręku, podczas gdy na innej, pomarańczowej, leży na grzbiecie byka. Spogląda w niebo, bo nad nią fruną rozradowane amorki z łukami i ze strzałami.
Kolejny amorek płynie na delfinie w ślad za bykiem. Tycjan dodał je, idąc za wersją mitografa późniejszego od Owidiusza. Niektórzy interpretują amorki jako wyraz zadowolenia miłosnego Europy, ale mnie to jakoś nie trafia do przekonania, ponieważ w jej historii nie spotyka się żadnych ekscesów erotycznych, inaczej niż w wypadku Jowisza. Jeśli więc komuś tu do śmiechu, to raczej bykowi. Wprawdzie właśnie w rodzinie porwanej Europy wkrótce przydarzy się szalona namiętność kobiety do byka, ale będzie to dotyczyć jej synowej, Pazyfae, małżonki Minosa, i o tym opowiem w innym miejscu.
Zupełnie, ale to zupełnie inaczej ukazał tę scenę Rembrandt (1606–1669) w 1632 roku, artysta, który rzadko podejmował tematy związane z mitologią. Obraz jest niewielki, mierzy 62,2 x 77 cm i obecnie znajduje się w J. Paul Getty Museum. Tu byk dopiero wkroczył do wody i niesie na grzbiecie złotowłosą królewnę skromnie zakrytą, ubraną w długie, ciężkie szaty.
Ta jedną ręką trzyma się za róg, drugą za grzbiet byka i obraca głowę ku wystraszonym towarzyszkom na brzegu. A zwierzę pruje wodę z podniesionym wysoko ogonem, szybko oddalając się od gromadki gestykulujących kobiet i zdumionego woźnicy na koźle złocistego powozu z baldachimem w kształcie parasola nad tylnym siedzeniem, zaprzężonego w cztery białe konie.
Zamiast stada pasących się wołów fenickiego króla widać port ówczesnego Amsterdamu ze statkiem pod żaglami, z wysokim żurawiem i zarysem potężnych budowli na wybrzeżu.
Jeszcze inaczej ujął scenę porwania Europy Guido Reni (1575– 1642), kiedy malował ją na zamówienie polskiego króla Władysława IV Wazy. Ponieważ jednak kolekcja wazowska po abdykacji Jana Kazimierza i jego śmierci w Nevers we Francji uległa rozproszeniu i niemal w całości przepadła, wydawało się, że nie dojdę, jak przedstawił tę scenę Reni.
Maria Rzepińska w studium poświęconym włoskim polonicom wspomnianym przez Belloriego napisała, że znamy jedynie list, w którym król dziękuje malarzowi za ten obraz, zapewniając go, że Porwanie Europy sprawiło mu wielką radość, i treść tego listu przytacza.
„Do zbadania pozostaje kwestia – pisze dalej – co się stało z tym obrazem i czy ewentualnie istnieją chociaż jego wizerunki sztychowane”. Zaintrygowana zaczęłam szperać w Internecie i na początek w zbiorach rzymskich w muzeum na Kapitolu w sali VI Pinakoteki, pod numerem inwentarzowym Pc 344, natrafiłam na wersję obrazu Reniego w małym formacie, określoną jako ta przeznaczona właśnie dla polskiego monarchy. Kiedy już wiedziałam, jak obraz wygląda, szukałam dalej. W Petersburgu odnalazłam wersję czarno-białą i już myślałam, że pewnie tam znajdę oryginał. Ale nie – okazało się, że polski Reni trafił gdzie indziej, dotarł aż do Anglii. Oto w 1741 roku zakupił go – nie wiemy od kogo – sir Jacob De Bouverie. Możliwe więc, że jakiś Francuz nabył go podczas licytacji dóbr naszego ekskróla w Paryżu, po śmierci Jana Kazimierza 16 grudnia 1672 roku, a z kolei po śmierci tego Francuza obraz przeszedł w posiadanie Anglika o francuskim nazwisku.
Po sir Jacobie odziedziczył go jego syn, lord Radnor, i w rodowym zamku Longford Porwanie Europy przetrwało blisko dwa wieki, aż do 1945 roku. Wtedy to sir Denis Mahon, bogaty historyk sztuki (1910–2011), od lat gromadzący dzieła włoskich malarzy baroku, nabył go do swojej kolekcji. Nie zapłacił wiele, raptem 85 gwinei, czyli niewiele ponad 85 funtów. Wiedział, że jest to obraz namalowany na zamówienie polskiego króla. Zobaczyłam to dzieło w Internecie na zdjęciu z „The Telegraph”, wykonanym przez Iana Jonesa, gdzie sędziwy sir Mahon siedzi w fotelu w sali londyńskiej National Gallery właśnie na tle Porwania Europy, daru dla tego muzeum. Sir Mahon żył bardzo długo, bo przeszło sto lat, a obraz Reniego podarował galerii dwa lata przed śmiercią.
Dzieło ma 174 x 124 cm. Reni ukazał porwanie królewny już na pełnym morzu. Europa w mocno wydekoltowanej sukni, którą wydyma wiatr, siedzi bokiem na byku, obejmując go za szyję. Zwierzę jest tylko częściowo widoczne, trzyma nad wodą przystrojony wiankiem łeb i potężny kark, reszta ginie w falach. Kobieta uniosła lekko głowę i patrzy w niebo, niczym św. Cecylia na pobożnych obrazach tego malarza, tyle że tu obok frunie amorek i już napina łuk, celując w porwaną. To właśnie po otrzymaniu tego obrazu Władysław IV podyktował swemu sekretarzowi 3 marca 1640 roku z Warszawy list ze słowami podziękowania na ręce „Illustre et eccellente Signore” Guido Reni, który zmarł zaledwie dwa lata później.
Fragment pochodzi z książki:
Bożena Fabiani
Antyk w malarstwie. XV-XXI wiek
Wydawnictwo PWN
Warszawa 2017