Najważniejszą osobą w życiu Hofmana była Ada. (…) Ada Goller urodziła się 4 listopada 1884 r. w Vinohradach (ob. dzielnica Pragi), w katolickiej rodzinie. Przyszła na świat jako trzynaste dziecko Franciszka i Katarzyny de domo Haller. Długo wyczekiwana córka, ukochane dziecko Franciszka, została przez niego otoczona nadzwyczajną troską. Od jej najmłodszych lat dzielił się z nią swoimi pasjami, zainteresowaniem sztuką, muzyką, literaturą. Rozwijał je zapewne jako przeciwwagę dla swojego gruntownego, ścisłego wykształcenia. Ukończył Wydział Chemii w Wyższej Szkole Technicznej w Pradze, był wynalazcą (wynalazł nóż do krojenia buraków cukrowych) i już jako młody, zdolny człowiek objął stanowiska dyrektorskie, najpierw w cukrowni koło Brna, a chwilę później w Banku Cukrownictwa w Pradze. Katarzyna, matka Ady, zajęta wielkim domem, służbą i wychowaniem, a zwłaszcza utrzymaniem w ryzach dwunastu synów, nie znalazła z córką wspólnego języka, wychowywała ją jak chłopców: chłodno, krótko, bez pieszczot i czułości. Tymczasem ojciec zaszczepił w Adzie ciekawość świata. Sugerował jej lekturę, zabierał na wystawy i spektakle teatralne (Gollerowie mieli swoją lożę w teatrze), gawędził z nią o sztuce. Budził w niej pragnienia, które rzadko której kobiecie w tamtych czasach udawało się spełnić.
W wieku 11 lat Ada poszła do szkoły z internatem prowadzonej przez siostry sercanki. Warunki były tam spartańskie: zimno, grzyb, zimą woda w kranach zamarzała. Po niecałym roku dziewczynka zapadła na zdrowiu – zachorowała na zapalenie stawów, które leczyła przez dwa następne lata. I uczyła się w domu: francuskiego, niemieckiego i gry na fortepianie – tego, co umieć powinna panna z dobrego domu. W wieku 16 lat poszła do szkoły, gdzie uczyła się zawodów domowych. Była to pensja dla dziewcząt Madame Libolt. A w wieku 19 lat Ada miała swój pierwszy bal…
To był pierwszy bal panny z dobrego, mieszczańskiego domu, posażnej dyrektorskiej córki… Była ładna, chłopców kręciło się wokół niej sporo. Wśród nich dr praw Ludwik Hammer – niewysoki, krągławy, niezbyt przystojny, choć podobał się kobietom. Czy jej serce zadrżało? Czy może nie zadrżało, może głos rodziny miał decydujące znaczenie? Ludwik był dobrą partią – doktorem praw z bogatą już praktyką, dobrze rokował. A panna miała już 19 lat i w tamtym czasie była to najwyższa pora, by wyszła za mąż. Że miłości w tym związku nie było? A musiała być? Może sądzono, że narodzi się w związku, a jak nie, to przecież miłość była wówczas ostatnim powodem do ślubu. Dla Ludwika też nie był to mezalians…
I na tym balu, po raz pierwszy, dziwnym zrządzeniem spotkały się losy Ady i Wlastimila, jeszcze bez ich świadomego udziału: matka Wlasta – Teofila i matka Ludwika – Ludmiła z domu Muzyk – były bowiem siostrami. Pochodziły z polskiej rodziny.
Ada i Ludwik pobrali się w 1905 r. Jak wyglądało to ich wspólne życie? Chyba nie najlepiej, skoro odcięła Ludwika ze zdjęcia ślubnego i ze wszystkich następnych wspólnych zdjęć, a nawet wymazała nazwisko męża. Chyba większość wyrzuciła, bo nie ma zbyt wielu fotografii z tego okresu. Jakby chciała zapomnieć te 11 lat. Zostawiła go tylko na zdjęciach, na których pojawia się Hofman. Jako starsza pani ponoć niejednokrotnie mawiała ze śmiechem, że jej pierwszy mąż „wolał baletniczki”.
Może nie pokochali się, może Ludwik zniechęcił się, gdy okazało się, że Ada jest bezpłodna? A może to ona wtedy stała się nieznośna? Nie spełniła się jako matka, a przecież chciała dziecka. Nadto społeczna rola kobiety była wówczas jasna – jej główną powinnością było rodzić dzieci. Jak w tej sytuacji mogła czuć się pełnowartościowa? Na co jej obce języki, znajomość gry na fortepianie, skoro siedziała w domu, gdzie nawet obiadu gotować nie musiała, bo Ludwik „długo pracował”. Hammer szybko zaczął się pocieszać w ramionach innych pań, żonę zostawiając samą sobie. Pewnie smutne to były lata do czasu, gdy w domu pojawił się Wlastimil Hofman. Z nim to, wbrew rodzinie i całemu światu, Ada uciekła do Krakowa. Czy się rozwiodła? Nie wiadomo czy od razu, ale kilka lat później w Paryżu wzięła z Wlastimilem ślub.
Zanim jednak do tego doszło, nastąpił gorący rok 1914. Błyskawiczny rozwój przemysłu wymagał nowych, zamorskich rynków zbytu. Francja i Wielka Brytania walczyły o kolonie, coraz bardziej agresywną politykę w tej kwestii prowadziła III Rzesza. Rozpadające się Imperium Osmańskie kusiło Austro-Węgry i Rosję, która na dodatek chciała wpływów na Bałkanach. A tam Serbia, uzależniona gospodarczo od Austro-Węgier, marzyła o niezależnej Wielkiej Serbii – tamtejszy zamęt zdecydowanie leżał w interesie Rosji. Sama Rosja wrzała rewolucyjnie, już raz wybuchła, za chwilę znowu miała wybuchnąć. Trwał europejski wyścig zbrojeń, Europą rządziły rywalizujące ze sobą bloki polityczno-militarne. Wystarczyła iskra. Pojawiła się 28 czerwca 1914 roku – zamach w Sarajewie. Wojna. Przeciwko sobie stanęły bloki: Rosja – Francja – Wielka Brytania kontra Niemcy – Austro-Węgry – Włochy i cała drobniejsza reszta świata, w tym Polska i Czechy, jako elementy Monarchii Austro-Węgierskiej.
Wlastimil malował, zatopiony w swoim świecie nie odróżniał ani miesięcy, ani dni tygodni – czas mierzył ukończoną lub zaczętą robotą malarską. Tymczasem rodzina się martwiła, w Krakowie mobilizacja, a jeśli i jego do wojska wezmą? Co delikatny i wrażliwy artysta zrobi w armii, na wojnie? Gdy ta groza i do niego dotarła, zniszczył ostatnie swoje obrazy i wraz z dobytkiem przeniósł się do mieszkania rodziców. Po czym 25 listopada wraz z ojcem wyjechał z Krakowa do Wysoczan pod Pragą, do rodziny, by uniknąć tym samym poboru do wojska.
Rodzina stryja to rolnicy. Młodzi byli już w wojsku, trzeba było pomóc w młócce czy buraczanych wykopkach, co łatwe nie było. Metalowy krzyżak na długim drągu, służący do podważenia buraka, wbijany po raz setny w twardą ziemię, ranił dłonie, bąble odcisków pękały. Wojna miała się skończyć szybko, a trwała i trwała. Hofman nie malował, nie miał siły, weny, a przede wszystkim narzędzi. Malarz intelektualista nie potrafił wśród rolników zajętych pracami polowymi znaleźć pożywki dla swojej twórczości. Więc, gdy tylko trafiła się okazja, wyjechał do Pragi, na zaproszenie swojego ciotecznego brata Ludwika Hammera.
Spotkali się w kawiarni, pogawędzili o rodzinie, dawnych czasach i aktualnej polityce. Hofman napomknął o życiu w Wysoczanach, że nie maluje, nie ma weny ani sztalug. Więc Ludwik zaprosił go do siebie, do domu na Hrebenkach, gdzie miał wolny pokój na poddaszu, w sam raz na pracownię i mieszkanie dla kuzyna.
Można odnieść wrażenie, że zrobił to z premedytacją, że wręcz popychał żonę w ramiona Hofmana. Ale to jest opowieść jednostronna, zasłyszana z ust Ady i Wlasta, wielokrotnie później różnym ludziom w Szklarskiej Porębie opowiadana, pewnie też stosownie ubarwiona. Hofman, szlachetny i szczery, był świetnym gawędziarzem, a gawęda wymaga koloru, dynamiki i ekspresji. Może jednak Ludwikowi serce truchlało na widok romansu rozgrywającego się na jego oczach, choć pewnie na początku jedynie w sferze werbalnej, platonicznej. Czemu nie walczył o żonę, lecz zostawiał ją z kuzynem sam na sam na długie godziny? Czy rozwód dał jej bez problemów? Nie dowiemy się.
Pierwsze spotkanie Ady i Wlastimila wypadło świetnie. Do jej smutnego domu przyjechał artysta, znany artysta, człowiek, którego obraz Na światło kupił jej ojciec, gdy wraz z nim poszła na wystawę grupy „Manes” w 1906 r. Teraz był w jej domu, opowiadał o życiu w wielkim świecie barwnej cyganerii, o tym, o czym marzyła. Kraków był wówczas ważną stolicą kultury, tyglem sztuki, miastem – ikoną Młodej Polski, znanym w całej Europie, również ze skandalicznego prowadzenia się Przybyszewskiego, kreatora berlińskiej i krakowskiej bohemy.
Jakże te opowieści musiały być romantyczne, ekscytujące dla kobiety, która 10 lat spędziła praktycznie samotnie w praskim domu. Hofman mówił pięknie o sztuce, dzielił się myślami, słuchał, pytał i odpowiadał. Może nie był przesadnie przystojny, niewysoki i szczupły, po kobiecemu delikatny, ale nad wyraz szarmancki… i zamieszkał w ich domu.
Najpierw były posiłki, które teraz miała dla kogo gotować. I rozmowy. Męża zwykle w domu nie było, poza chwilami wspólnych wycieczek, więc mieli czas dla siebie. Hofman malował, w czasie pracy gawędząc z Adą o sztuce, malarstwie i życiu. Dyskusje były coraz intymniejsze. On zajęty sztuką, lecz samotny, widział, że jest dla niej nie tylko autorytetem, również kimś ważniejszym. Ona spragniona nie tylko ciepła i miłości, lecz zwykłego zainteresowania sobą, promieniała. Kupowała Wlastowi płótna, czyściła pędzle i palety, sprzątała pracownię, gotowała. Wkrótce została modelką jego obrazów.
Hofman malował z ogromnym zapałem, jakby chciał odrobić stracony w Wysoczanach czas. W którymś momencie jednak, na fali patriotycznego porywu, zaciągnął się do wojska. O czasie tam spędzonym opowiadał później dowcipnie, gdyż obserwatorem był bacznym i miał poczucie humoru.
Przed samym wyjazdem na front spadł z konia. A tak naprawdę – po tym, z czym się zetknął w wojsku zaczął marzyć, by się jednak wycofać. I tu Ada pokazała, co potrafi. Po wypadku Hofmana zorganizowała w domu spotkanie. Wśród gości znaleźli się ludzie z układami w Wiedniu, wśród nich naczelny lekarz austriackiego wojska, Czech z pochodzenia – generał dr Franc. Spotkanie zaowocowało czteromiesięcznym pobytem Wlastimila w wojskowym szpitalu i zwolnieniem z powodu niezdolności do służby wojskowej: zdecydowany suchotnik, nie pożyje dłużej niż dwa miesiące. Ada nie mogła pozwolić, by coś stało się człowiekowi, dzięki któremu odżyła. I tak już później było zawsze, opiekuńczym duchem domowym była ona, usuwająca spod nóg Hofmana wszelkie życiowe kłody.
Po zwolnieniu z wojska Hofman rzucił się ponownie w wir pracy. Skończył szkice, które wykonał w szpitalu i malował nowe. Ada, ze swą drobną i delikatną twarzyczką, pozowała mu często. Portret Adzi, W plenerze, Rozpacz, Spotkanie z kosami, Pożegnanie z Pragą – namalowany został w 1916 r., przynajmniej pół roku przed opuszczeniem Pragi, więc pewnie już oboje wiedzieli, że będą razem. Na dodatek dom zapełnił się gośćmi zafascynowanymi malarzem i jego twórczością, ludźmi ze świata sztuki i literatury. Wśród nich znalazła się postać, z którą Hofman gorąco się zaprzyjaźnił – Jiří Karásek. Wśród gości domu był też Jaroslav Hašek. Oczywiście stał się kolejnym przyjacielem Hofmana. Malarz nawet zilustrował Przygody dobrego wojaka Szwejka. Jeden z rysunków powstał na kanwie jego upadku z konia.
Hofman malował dużo, ale coraz mocniej tęsknił do Krakowa i swojego kraju – na co wskazuje tematyka obrazów, coraz częściej nawiązująca do marzeń o niepodległości. Ostatecznie latem 1917 r., razem z Adą wyjechali do Krakowa.
Jak to się stało, że Ada zdecydowała się na taki krok? Rodzina na pewno nie była jej przychylna, w końcu to wielki grzech zostawić męża, gdy ślubowała mu wierność przed Bogiem. Zwłaszcza teściowa zarzucała jej pogwałcenie świętego związku małżeńskiego. To, że mąż wierny nie był, nie było ważne, mężczyznom to uchodziło. Ale kobieta? Ta powinna była stać przy jego boku, bez względu na wszystko. Tylko ojciec Hofmana ich rozumiał, ale powiedział kiedyś Adzie: “Wybrałaś bardzo ciernistą drogę”. Czy miał na myśli jej dalsze kontakty z rodziną, czy też świadomość charakteru swojego syna, pochłoniętego zasadniczo malowaniem?
Gdy Hofman z Adą przyjechali do Krakowa, okazało się, że w jego dawnej pracowni mieszka obca rodzina. Trzeba było szukać nowego atelier i udało się, znaleźli sublokatorkę przy ul. ks. Józefa 18. Ada odnowiła mieszkanko, powiesiła przywiezione z Pragi obrazy i szkice, zajęła się wszystkim. Hofman malował, dom coraz częściej odwiedzały dzieci – mali modele. To, że Wlast i Ada nie utrzymywali żadnych towarzyskich kontaktów mogło wynikać stąd, że się bali. Nie mieli ślubu, a kobieta rozwódka mieszkająca z kochankiem, to był wówczas skandal, zwłaszcza w Polsce i zwłaszcza w Krakowie. A kłamać nie umieli oboje. Pieniądze mieli z wiana Ady i ze sprzedaży obrazów – Hofman dużo wystawiał i dużo sprzedawał. Był popularny. Jak sam zauważył: “w Polsce wartość ma nie sztuka, lecz nazwisko”. A on nazwisko już miał. Choć uważał, że najlepszy malarsko okres – ten na początku drogi, gdy wystawiał się w Wiedniu, Monachium i Pradze – ma już za sobą.
Ale znowu w ich życie wmieszała się polityka. Zaczęła się polsko-czeska batalia o Zaolzie. Po I wojnie Polska uzyskała niepodległość. Najszybciej polski stał się Śląsk Cieszyński, wcześniej nawet niż Kraków, bo już w październiku 1918 r. mieszkający tu Polacy powołali Radę Narodową Księstwa Cieszyńskiego, która legitymizowała polską władzę. Rozbrojono żołnierzy austriackich. Tam, gdzie mieszkali Polacy, zawisły biało-czerwone flagi. Czesi, którzy też tu mieszkali, przejęli miejscowości w większości zamieszkane przez ich obywateli. Każdy kraj przejął ten teren, na którym mieszkali jego ludzie, wola ludności i przynależność narodowa miały decydować – takie były powojenne ustalenia.
Tak się jednak nie stało. Państwo czeskie po stuleciach niebytu odbudowywało się na gruzach monarchii austro-węgierskiej. W federacji ze Słowakami chciało odtworzyć państwo w historycznych granicach, nie bacząc na przynależność narodowościową mieszkańców. Odbudowa państwowości wymagała pieniędzy, więc i rozwiniętej gospodarki, a Śląsk Cieszyński ze swoimi kopalniami był bogaty. Zaczęły się przepychanki. Gdy Polacy przygotowywali wybory do Sejmu Ustawodawczego Rzeczypospolitej, który miał być swoistym plebiscytem, 26 stycznia 1919 r. Czesi zajęli sporne tereny, wykorzystując fakt, że Polska zajęta jest wojną z Rosją, a w Wielkopolsce trwa kolejne powstanie. Oczywiście historia nigdy nie jest jednoznaczna, w cieszyńskim ścierały się frakcje: polska, czeska, niemiecka i śląska, ta ostatnia najsilniejsza, aczkolwiek bez formalnej państwowości.
Zrobiło się nieprzyjemnie i groźnie. Zwłaszcza w Krakowie, gdzie szowinizm wobec wszystkich „innych” zawsze był silny. Nie dość, że Hofman uważany był za Czecha, mimo wielokrotnych deklaracji przynależności do narodowości polskiej, to jeszcze przywiózł sobie czeską kobietę. I to nie żonę… Opowiadał:
„Inaczej wyobrażałem sobie niepodległość. Nie sądziłem, że tak szybko rozpalą się w narodzie namiętności polityczne i dojdzie do głosu zawiść i nienawiść. Myślę o awanturze […] o Śląsk Cieszyński. Przeżyłem ją ciężko, na pewno ciężej niż niejeden Polak czy Czech, dla którego była to tylko sprawa polska albo czeska. Dla mnie znaczyła coś więcej. Odłożyłem pędzle na całe tygodnie, gorzkniałem… Kraków i nie tylko Kraków upajał się łajdactwem.”
Zaczęły się anonimy z pogróżkami, Adę podejrzewano o szpiegostwo, granatowi policjanci, którzy stali pod domem, chodzili za nimi wszędzie, w domu była dwukrotnie rewizja.
„Nie sposób wprost opisać moich doznań – czułam się zagubiona wśród nacjonalistycznych szykan, ba, byłam umoralniana przez policję. Podczas jednej z licznych rewizji komendant czuł się zobowiązany pouczyć mnie, gdzie jest moje miejsce. Oczywiście w Pradze, wśród swoich, u boku »prawdziwego męża«, a nie tutaj, nad Wisłą, u boku »kuzyna«.”
Postanowili wyjechać, ale Hofman nie dostał paszportu. Wyjechali więc nielegalnie, przez Zakopane i zieloną granicę. Paszport dostał w Pradze. Otrzymał też kilka intratnych propozycji, jak objęcie katedry rysunku w praskiej akademii czy stypendium rządowe. Nie chciał. Sprzedał część przywiezionych obrazów i przez Wiedeń oraz Monachium, wraz z Adą wyjechał do Paryża. Chyba wówczas w Pradze Ada uzyskała upragniony rozwód z Ludwikiem Hammerem. Dnia 29 kwietnia 1920 r. w Paryżu odbył się ślub cywilny Ady i Wlasta. Francja była wówczas jedynym krajem praktykującym śluby cywilne.
W Paryżu wynajęli mały pokoik przy Moulin 18 w XIV Dzielnicy i rozpoczęli nowe życie. Również towarzyskie. Byli częstymi gośćmi w domu Mickiewiczów, zaprzyjaźnili się z Tadeuszem Makowskim. Oczywiście natychmiast w ich domu pojawiły się dzieci. Hofman malował, Ada, jak to Ada, zajmowała się całą resztą, łącznie z organizowaniem mężowskich wystaw, które okresowo poprawiały ich sytuację materialną. Bo nie było najlepiej, mimo że żyli skromnie. Wszyscy znają opowieść o tym, jak kiedyś wybrali się na obiad, za ostatnie pieniądze. Lecz zamiast zjeść, kupili od jakiegoś chłopca bębenek, na którym Hofman namalował portrecik żony.
Do Krakowa wrócili w 1920 r. z powodu śmierci ojca Hofmana. Kupili parcelę na Zwierzyńcu, zbudowali dom przy ul. Spadzistej, który szybko zapełnił się dzieciakami z okolicy. „Nie, nigdy nie byłam matką, ale wydaje mi się, że uczucia i troski rodzicielskie są mi znane […].
Kubuś Szopa, syn sprzątaczki, półsierota, wprost nie wychodził po pozowaniu z naszej pracowni. Hela Fliszewska rosła i doroślała w naszych oczach, a zaczął ją Wlast malować jako dziewuszkę. Mieliśmy też jako „stałych bywalców” siódemkę młodocianych robotników, pracujących od świtu do nocy w fabryce papierosów. Dwa obrazy Wlastimilowe są szczególnie bliskie sercu memu – właśnie te z dzieciakami: Adzia i jej świat oraz Nasz świat”.
W tej historii Ada nie dopowiada wszystkiego. Jest skromna. Obydwoje z Hofmanem stworzyli tym biednym dzieciakom coś na kształt domu. I teraz, i potem, po powrocie z Paryża, gdy już zbudowali dom przy ul. Spadzistej. Opiekowali się nimi, pozwalając im spędzać całe dnie w ogrodzie i domu, również poza czasem pozowania do obrazów, karmili je, ubierali, organizowali wycieczki i paczki świąteczne. Życie codzienne w domu Hofmanów opisał Sztaudynger w „Tęczy”.
„Czy zastaliśmy państwo w domu? Tak, państwo są w domu, proszę do ogrodu […]. Nim dobiliśmy do pana Wlastimila, którego olśniewająco biała i prześlicznie wyprasowana koszula oraz olbrzymi kapelusz z daleka widać, uderza nas osobliwa tyraljerka. W piasku środkowego tarasu kwitną w grupach po dwie, trzy osóbki, różnorako ubrane dziewczęta i chłopaki. Płowowłose i modrookie, czarnowłose i piwnookie, czyste, a częściej umorusane bractwo, w miłej towarzyskiej pogwarce ledwie okiem rzuciwszy na przybysza, a już powraca do babek z piasku. […] To jego własna ochronka. To wszystko potomki, a raczej potomeczki i potomkinie słynnych na cały Kraków andrów zwierzynieckich. Oto dzieci z najbliższego sąsiedztwa Hofmana, dzieci tak zwanych »elementów« podmiejskich. Mordy częstokroć odrapane, włosy jak badyle, ale jeszcze z owym czarodziejskim puszkiem młodości. Całe hordy dzieciaków siedzą w piasku, bawią się w krokieta […] pomagają plewić i beztrosko uganiają się po ścieżkach i schodach jego królestwa. Pan Wlastimil maluje, żona oplewia kwiaty. Jeden dzieciak pozuje, reszta się bawi. […]. Stajemy na najmniejszym tarasie. Hofman robi kilka kroków, przekłada pendzel (oryg. – przyp. B.D.) do lewej ręki i wita nas uprzejmie. Model i obraz zdają się niecierpliwić. Pan Wlast odprawia chłopca:»Idź się pobawić chwilkę, zaraz cię zawołam, pozowałeś mi już dziesięć minut« ”.
W archiwum Wlastimilówki zachowały się liściki z prośbami „do Jezuska”, pisane przez dzieciaki, opatrzone przez Adę notatką o poniesionych kosztach. A że dobrze gospodarowała pieniędzmi, robiła również zestawienia wydatków poniesionych na dzieci.
Czy Ada była szczęśliwa? Chyba tak, w końcu miała przy boku ukochanego mężczyznę. Wprawdzie traktowała go jak dziecko, bo był dzieckiem w życiowych sprawach, ale warto było, choćby za to, co dostawała od niego – miłość, wierność, zaufanie, zainteresowanie. I tak było już przez całe ich życie.
Fragment pochodzi z książki:
W Szklarskiej Porębie wszystkie drogi prowadzą do Wlastimilówki
Pod redakcją Bożeny Danielskiej
Wydawnictwo AD-REM
Szklarska Poręba 2017
Fantastyczny esej! Ależ byłby film:), może Hofman doczeka się swego Formana? Warto!