16 października Zofia i Karol Stryjeńscy opuszczają Polskę. (…) „Od ruchu i przepychu życia paryskiego zamąciło mi się w głowie” – przyznaje Zocha. Spotykają się z bohemą. Stryjeńska nie zna francuskiego, więc to głównie Polacy: malarze Włodzimierz Terlikowski i Mojżesz Kisling, rzeźbiarz Xawery Dunikowski. Poznają tez inżyniera Stefana Drzewieckiego i Władysława Mickiewicza, syna Adama. No i Boznańską. Zofia często chodzi do jej atelier przy Boulevard Montparnasse 49.
Gdzie rzucić okiem – kufry, walizy, stosy szmat, pościel, książki, stare meble. Na ścianach ktoś niesymetrycznie zawiesił obrazy. Między płótnami opartymi o ścianę biegają oswojone myszy. Na środku podium z kanapą. Tuż obok, na krześle w stylu Ludwika XV, siedzi model. Przy sztalugach Boznańska. Opiera się lekko o wysoki stołek. Skupiona, z papierosem w ustach. Zocha pęka ze śmiechu. Bo „w niebieskim kitlu zapiętym pod szyję, o woskowej cerze, uduchowionych rysach [Olga] wyglądała niby posąg wyjęty na chwilę z ciemności piramidy”.
W jednej ręce trzyma pędzle, niektóre zupełnie zużyte, inne rozwichrzone jak miotła. W drugiej paletę złamaną na pół. Farbę kładzie delikatnymi pociągnięciami. Stryjeńska: „Malowała powoli, a portrety robiła wprost latami. Model się zestarzał, wyłysiał, ożenił, schudł, musiał pozować, chciał czy nie chciał, chyba, że umarł”.
Wszystko odbywało się w prawie całkowitej ciszy, Boznańska rzadko odpowiadała na pytania zebranych, a codziennie do jej atelier przychodziło kilkadziesiąt osób. Pisarze, malarze, artyści. Był wśród nich Artur Rubinstein, za którym „snuły się zawsze jakieś Amerykanki i biutifule angielskie”. Siadał przy pianinie (stało za parawanem) i grał. Po południu, gdy robiło się już ciemno, Olga odkładała paletę. Wtedy udzielała – jeśli ktoś prosił – rad i zaczynały się dyskusje.
Sama Boznańska wychodziła rzadko. „[…] byłam świadkiem takiej ekspedycji – wspominała Zocha – jak wydobywszy z licznych koszy jakieś odświętne ornaty i riusze, zaczęła się wielka artystka przystrajać. W suknię gipiurową z trenem pełnym falban i plis, na co szedł rodzaj alby atłasowej spiętej pod szyją agrafą. Na głowie osiadło jakieś czarne gniazdo z dżetów i flaneli podpięte wysoko z tyłu kwiatami, spod którego spływały czarne strusie pióra. Wykańczała ten pikantny strój pompe funèbre narzucona mantyla, pompadurka w ręku i parasolka z czasów Dreyfusa. W czarnym stroju – podsumowuje Stryjeńska – z żółtobladą twarzą i sinymi baczkami koło uszu, nie mogę powiedzieć, żeby p. Olga nie była wściekle stylowa – tylko, że psiakość, opóźniła swą aktualność o pół wieku”.
Fragment pochodzi z książki:
Angelika Kuźniak
Wydawnictwo Czarne
Warszawa 2015