Fotokompozytor, erudyta, prekursor. Jego biografia, pełna niezwykłych zwrotów akcji, obejmująca drogę z Krakowa aż do Nowego Jorku, mogłaby stać się hollywoodzkim hitem. W skondensowanej formie, jaką jest ten esej, spójrzmy na całokształt jego twórczości, nie słodząc i nie idealizując.
Kiedy pytam studentów o Ryszarda Horowitza – zalega krepująca cisza, tzw. milczenie o niczym, które uświadamia mi, że prekursorzy zwykle zapominani są jako pierwsi. Niektóre gatunki twórczości rozwijają się wolniej, inne szybciej – jeszcze inne – wskutek niesłychanego rozwoju i udoskonalenia narzędzi – zmieniają się radykalnie. I w taki właśnie sposób zmieniła się fotografia, zwłaszcza jej część związana z przetwarzaniem i modyfikowaniem obrazu.
Coś, co trzydzieści lat temu wymagało ogromnych nakładów finansowych, wielkiego studia i wielu dni żmudnej pracy – dziś możliwe jest do wykonania za pomocą narzędzi mieszczących się w dużej torbie reporterskiej. Coraz powszechniejsza stała się też wiedza związana z obsługą programów do modyfikacji fotografii.
Oprócz samej techniki zmieniła się też mentalność odbiorców – już nie każdy obraz przekształcający otaczającą rzeczywistość nas zachwyca. Nie każda wizja nierealnego świata oszołamia. Zmieniająca się estetyka otoczenia, a zwłaszcza wszechobecny świat reklamy i grafiki projektowej, kształtuje nasze upodobania i gust, pokazuje też nowe możliwości techniczne wykorzystywania i kreowania obrazu, i sprawia, że stajemy się wybredni.
Zamiast spowszedniałych już, sielankowych wizji obiecujących raj na ziemi – szukamy prawdy, a wraz z nią prac, które nas poruszają, w szczególny sposób skłaniają do refleksji, czasem wstrząsną, czasem wzruszą, staną się przestrogą lub dadzą nadzieję. Podsumowując – skutkiem ubocznym wynikającym z zalewającego świat nadmiaru obrazów są nasze zwiększone wymagania artystyczne wobec twórców.
Większość prac Horowitza to (powstające często na konkretne zamówienia) wizje reklamowych światów (jak choćby Zaczarowany królik – na zamówienie firmy Washburn, jednej z pierwszych cyfrowych drukarni na świecie). Horowitz swój światopogląd artystyczny prezentuje od lat z godną podziwu konsekwencją:
„Staram się wierzyć, że świat jest dobry. Trzeba go upiększać raczej niż niszczyć. Nie byłbym w stanie koncentrować się na ciemnych stronach życia. Mnie interesuje raczej coś lekkiego, zabawnego, przyjemnego. Może jest to jakaś ucieczka, tego nie wiem”1.
Prace Horowitza – mimo perfekcji fotograficznej – nie straszą, nie oskarżają. Być może jest to powód dla którego Horowitz dzisiaj nie zalicza się do wymienianej przez „moich” studentów jednym tchem pierwszej dziesiątki ulubionych fotografów. Ze względu na doskonałość warsztatową – Horowitz nie mieści się również w tak popularnych dziś kategoriach jak „hipsterski” czy „oldskulowy”. Dla pokolenia, którego jednym z pierwszych wypowiedzianych słów po przyjściu na świat (zaraz po słowach: matka, facebook i instagram) jest fotomanipulacja.
W bogatym portfolio Horowitza, oprócz prac wspomnianych wyżej, wyidealizowanych reklamowych światów, znajdują się przecież perełki – zaliczane dziś do klasyki gatunku. I jest ich wiele. Dzięki nim język współczesnej fotografii stał się bogatszy (może nawet gwałtownie ewoluował), a współczesne wersje programów graficznych do obróbki fotografii uwzględniają prawie wszystkie możliwe formy wykorzystywania aparatu fotograficznego jako narzędzia. Zatem pytając o Horowitza, pytam w rzeczywistości o świadomość istotnych momentów w historii fotografii. Uważam też, że człowiekowi mieniącemu się osobą ogładzoną kulturalnie, zwłaszcza zainteresowaną sztukami wizualnymi, nie znać twórczości Horowitza – najzwyczajniej w świecie – po prostu nie wypada. Dlaczego?
Po pierwsze: Horowitz to prekursor
Horowitz to pionier, prekursor, może nawet wynalazca. Język wizualny jakim posługuje się współczesna reklama – surrealistyczny, wykorzystujący fotomontaż i efekty specjalne do stworzenia marketingowej obietnicy – wywodzi się w prostej linii od stylistyki jaką zaproponował 40, 30 i 20 lat temu Ryszard Horowitz.
Początkowo jako pomysłowy aranżer i twórca specyficznej metody fotografowania z wykorzystaniem oszukującej widza perspektywy (m.in. Nedda, 1969 r.; Pierzaste jajko, 1969 r.; HandBalls, 1970; Pearly Hand, 1971; reklama Revlon dla “Harper’s Bazaar”, 1971 r.; Jacklyn Smith w reklamie DeBeers Diamonds, 1973), później mistrz wielokrotnej ekspozycji i tytan wielogodzinnego maskowania poszczególnych ujęć na materiałach analogowych (m.in. Doves, 1985; Apolonia, 1985; Park Avenue, 1986; Lips, 1986), aż wreszcie prekursor i wizjoner wykorzystujący komputery i oprogramowanie graficzne do tworzenia fotokompozycji (autorska nazwa Horowitza) – i to w czasach, gdy większość artystów na dźwięk zdania komputer jako narzędzie artystyczne pukała się znacząco w głowę (Birds II, 1991; Alegoria, 1992; Water Bird, 1996).
Jeszcze pod koniec lat 80. fotokompozycje Ryszarda Horowitza wywoływały burzliwą dyskusję nad tym, czym fotografia jest i co stanowi o jej walorach artystycznych lub komercyjnych. Jednak już w 1991 roku, podczas otwarcia indywidualnej wystawy Horowitza w Centre de la Photographie w Genewie, oficjalnie uznano go za inicjatora nowego stylu w fotografii reklamowej.
Dziś jego prace zaliczane są do kanonu fotografii efektowej i cyfrowej. Żeby zrozumieć, jak wiele wniósł Horowitz do stylistyki fotomanipulacji – gdzie oprócz talentu, wiedzy technicznej i odpowiedniego sprzętu, niezbędne są: umiejętność planowania, pomysłowość i inteligencja w wynajdywaniu optymalnych rozwiązań – trzeba pamiętać czasy, kiedy Photoshopa jeszcze nie było. Niestety, dla pokolenia dzisiejszych dwudziestolatków Photoshop istnieje od zawsze (im szczególnie polecam krótki film z 1992 roku o powstawaniu pracy Alegoria)2.
Po drugie: Horowitz to erudyta
Emigrując z Polski w latach 60., Horowitz, oprócz dóbr osobistych, zabrał bagaż wykształcenia i artystycznych doświadczeń: wiedzę i umiejętności wyniesione z krakowskiego Liceum Sztuk Plastycznych, a później z krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie studiował malarstwo, wreszcie artystyczne doświadczenia z balansującej na pograniczu teatru absurdu, groteski, pure-nonsensu i surrealizmu krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Po latach wspomina:
„Najważniejszym dziedzictwem, jakie wyniosłem z mego kraju, jest zrozumienie malarstwa. Fotograf powinien umieć wykorzystać w swej pracy cały dorobek historii sztuki, a jego kompozycje powinny stanowić sumę doświadczeń artystycznych przeszłości. Żadna twórczość nie powstaje z niczego; każda fotografia obraz czy film są wynikiem ogromnej pracy wielu artystów”3.
W Stanach Zjednoczonych imał się różnych zajęć (od projektowania graficznego, projektowania czołówek filmowych, produkcji filmów reklamowych, po fotografię), zawsze też przebywał blisko największych gwiazd ówczesnego świata.
Wystarczy wymienić choćby kilka nazwisk: Richard Avedon, Arnold Newman, Alexey Brodowitch, żeby uświadomić sobie, że ówczesny Nowy Jork, do którego trafił Horowitz, był Artystycznym Centrum Świata. Utrzymanie się z własnej pracy w takim środowisku to sztuka wymagająca poświęcenia, rzetelności, ale i ogromnego talentu pozwalającego konkurować z najlepszymi.
Oprócz wrodzonych cech charakteru, atutem Horowitza okazały się wywiezione z Krakowa „nabyte” dobra intelektualne, w tym zamiłowanie do surrealizmu. Roman Polański (przyjaciel Horowitza z dzieciństwa) wspomina krakowskie czasy:
„(…) całe nasze pokolenie było pod wpływem surrealizmu, surrealizm odpowiadał naszym nastrojom – ludzi, którzy przeżyli wojnę i którzy żyli w systemie zupełnie absurdalnym. I surrealistycznym. Do pewnego stopnia.”
Dzięki surrealistycznej stylistyce i erudycji w wielu dziedzinach sztuki, Horowitz z łatwością wygrywał rywalizację z amerykańską konkurencją, proponując zaskakujące i nowatorskie rozwiązania. We wstępie do katalogu wystawy w Zachęcie z 1987 roku, podsumowującej amerykański dorobek fotograficzny Horowitza, Zbigniew Łagocki podjął próbę zdefiniowania owej inności pisząc:
„Fotografie reklamowe Ryszarda Horowitza z rzadka tylko mają charakter informacji bezpośredniej o reklamowanym przedmiocie. Pobudza on raczej wyobraźnię widza, zmusza go do pewnych skojarzeń, często daleko odbiegających od merytorycznej treści reklamy.”
Z czasem niekonwencjonalna metoda twórcza Horowitza zyskiwała coraz większe uznanie. Nie tylko klientów, ale i krytyków. Horowitz, oprócz wielu nagród Art Directors Club of New York w latach 1961-72, The One Club w latach 1973-74 czy Creativity w latach 1975-76, Gold Caddie – Best in Car Advertising 1982 (za reklamę Jaguara), otrzymał tytuł Amerykańskiego Fotografa Roku 1983 i przyznawaną przez Amerykańskie Stowarzyszenie Fotografów Reklamowych główną nagrodę w kategorii Best in Special Effects in Photography 1991 (za pracę Birds II).
Wielu artystów z Polski, którzy zjawiali się w Ameryce po Horowitzu, znajdowało w nim pomocnika i przewodnika. Horowitz umawiał z prawnikami, konsultował umowy, doradzał, jak negocjować finanse, a przede wszystkim uczył, jak odnaleźć się w amerykańskim świecie. Przyjezdnym było też łatwiej poruszać się po szlakach już przetartych w Ameryce przez Horowitza przed laty.
Wokół niego – niczym wokół latarni rozświetlającej mrok i wskazującej drogę w ciemności – gromadzili się malarze, muzycy, literaci, a efektem tych spotkań były też często prace fotograficzne (m.in. Extasy – okładka płyty Michała Urbaniaka, 1978; znakomite portrety: Jerzego Kosińskiego, 1991; Czesława Niemena, 1971 – eksponowane niedawno w warszawskiej Ney Gallery&Prints w ramach zbiorowej wystawy Niemen; Jana Lebensteina, 1980).
Warto pamiętać, że Horowitz pełnił funkcję swego rodzaju „honorowego konsula” Polski już pozbawiony polskiego paszportu. I to na wiele lat wcześniej – nim, zniesiona po II wojnie światowej przez komunistyczne władze Polski, funkcja konsula honorowego została przywrócona.
Po trzecie: Horowitz jest niepowtarzalny
Horowitz jest niepowtarzalny i w pewnym sensie współcześnie niezbędny. Jako najmłodsze z garstki ocalonych przez Oskara Schindlera dzieci przeżył obozy zagłady w Płaszowie, a później w Oświęcimiu. I to, że dziś otrzymuje doktoraty uczelni i jest uznanym twórcą w świecie fotografii – jest po pierwsze jego artystycznym triumfem nad śmiercią, a po drugie – niezbitym dowodem na to, o ile bogatszy we wrażenia byłby współczesny świat, gdyby nie deficyt kilku milionów dusz zmuszonych przeciskać się do nieba przez kominy obozów w Auschwitz, Birkenau, Dachau, Treblince czy Buchenwaldzie.
„Choćbym nie wiem, jak się bronił, nie potrafię do końca zanegować tego, co mówią doktor Karen Binder-Brynes i Jon Blair, że w moich pracach widać jakiś ślad tych najwcześniejszych, mrocznych przeżyć”4.
Horowitz o przeżyciach z dzieciństwa – mimo upływu blisko 70 lat – nie potrafi rozmawiać do dziś. Świadomie nie chce również nawiązywać do nich w swojej twórczości, zachowując postawę specyficznego wycofania. Z tej perspektywy, sielski świat kreowany w fotografii przez Horowitza staje się jego przesłaniem pokoju. Ale i ucieczką. Miejscem, gdzie nikt nikogo nie goni, zawsze świeci piękne słońce, niebo jest błękitne, trawa soczyście zielona, woda czysta, spokojna i lśniąca, a grawitacja zdaje się działać w zupełnie odmienny sposób. To … raj (lub jego obietnica).
Horowitz dopiero w wieku 73 lat stworzył symboliczną pracę (Warsaw Ghetto), która ładunkiem emocjonalnym podsumowuje wszystkie te lata, w których nie dotykał tematu wojny w swojej twórczości.
Fotografia ta przypomina mi anegdotę o Tycjanie, który, jako ostatni swój obraz, stworzył alegorię Apollo i Marsjasz. To dzieło inne niż wszystkie, brawurowo malowane trzonkiem pędzla, przy użyciu ledwie trzech kolorów – taki testament artystyczny, podsumowujący życie i twórczość: z jednej strony papieska klientela i dostatki życia (Apollo), z drugiej – udręczona dusza i niemożność szczerej wypowiedzi artystycznej (Marsjasz). Obraz znaleziony został po śmierci Tycjana, za ścianą jego pracowni – artysta ukrył go, by nikt z bogatych mocodawców go nie zobaczył.
Ten jeden, jedyny raz – gdy Horowitz w twórczości sięgnął do skrywanych na co dzień pokładów pamięci i wydobył z nich oskarżenie – jest wstrząsający. Dla mnie to najlepsze dzieło Horowitza – jest w nim wszystko to, czego oczekuję od sztuki: znakomity efekt estetyczny, ale i szczerość wypowiedzi wynikająca z głębokiego doświadczenia twórcy, a co za tym idzie – wstrząsające przesłania dla świata. Praca ta porusza, wyzwalając lawinę emocji zmusza do współodczuwania: strachu, przerażenia, niemocy właściwej obserwatorowi ogromnej tragedii. Horowitz „daje nam” oczy obserwatora, które niczym maskę możemy przymierzyć i wczuć się w rolę ofiary. To niezmiernie istotne, zwłaszcza dla pokoleń, które wojny nie przeżyły. I z takim Horowitzem niewielu twórców równać się może.
Druga praca Horowitza, którą darzę szczególnym sentymentem, to wspomniane na początku Birds II z 1991 roku. Mimo dość banalnej anegdoty jest to przykład perfekcyjnego wykorzystania możliwości fotografii. Była przepowiednią. Kiedy powstawała pierwsza wersja tej pracy (Doves, 1985), a powstawała w czasach fotografii analogowej, jej wykonanie wymagało nie tylko pomysłu, ale i mistrzowskiego opanowania warsztatu fotograficznego, a przede wszystkim zmysłu logistycznego. Dołożenie w wersji drugiej efektu skręconego cylindra, generowanego komputerowo, sugerowało pojawienie się nowych możliwości i zapowiadało wielki przełom artystyczny w dziedzinie fotografii. Śmiem twierdzić, że Horowitz doskonale zdawał sobie sprawę z takiej zwiastującej roli tej pracy, jak i z własnej mocy twórczej. Tak wspomina ten moment:
„Pod koniec lat 80. do Stanów przybył Zbyszek Rybczyński. Zaprzyjaźniliśmy się. On też był zainteresowany składem wieloelementowym, ale w filmie. Raz zadzwonił i powiedział, że poznał mężczyznę z Hamburga, który ma urządzenie nadające się do składania fotografii. To był komputer wielkości pokoju, wart setki tysięcy dolarów. Gdy człowiek ten zaczął komponować na ekranie moje szkice, dostałem gęsiej skórki. Pojąłem, jakie hece można robić mając taką aparaturę”5.
Zestawienie prac, w kolejności: Warsaw Ghetto – Birds II, alegorycznie podsumowuje życie i twórczość Horowitza: od traumatycznych przeżyć Holokaustu, poprzez sztukę i kreatywność (skręcony cylinder) – do przemiany i wyzwolenia duchowego (kolorowa papuga). Jeśli uzmysłowimy sobie, że praca, która powinna powstać jako jedna z pierwszych. powstała dopiero po 50 paru latach działalności artystycznej, łatwiej nam będzie zrozumieć, że tragizm wojny nie polega tylko na tym, że giną ludzie, ale że zamierają także dusze tych, co pozostali.
Horowitz w roku 1997 – jako jeden z niewielu ludzi na świecie łączących profesjonalnie możliwości komputerów z fotografią, a pod względem kreatywnych efektów być może jedyny, mówił:
„Często, podróżując po świecie, widzę prace szalenie podobne do siebie – i tak dzieje się zawsze, gdy ludzie nie korzystają z własnej przeszłości, własnej kultury, a jedynie zafascynowani są tymi guzikami, tym co im się podsuwa pod nos. Ale, ponieważ jestem optymistą, wydaje mi się, że w przeciągu najbliższego czasu przebrniemy przez ten początkowy okres, jaki przeżywamy – wielką rewolucję komputerową – i że w następnym pokoleniu wyrośnie bardzo dużo ludzi, którzy wykażą większe wyczucie, większy smak odnośnie tego, jak kierować tą maszyną”6.
Autor tekstu: Paweł Opaliński
Ryszard Horowitz urodził się 5 maja 1939 roku w Krakowie. Cztery miesiące później naziści najechali Polskę i cała jego rodzina została wysłana do obozów koncentracyjnych. Cudem ocaleli i na koniec wojny znaleźli się wśród nielicznych żydowskich rodzin, które mogły odbudować swoje życie właśnie w Krakowie. Ryszard był jednym z najmłodszych ocalałych więźniów z Auschwitz.
Studiował w Wyższej Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie, a następnie podjął studia na krakowskiej ASP. W 1956 roku, podczas krótkiej odwilży politycznej i kulturalnej w Polsce, rząd przyznał dotacje w celu wsparcia nowych i oryginalnych form sztuki i Kraków nagle stał się centrum awangardowego jazzu, malarstwa, teatru i sztuki filmowej. Siedemnastoletni wówczas Ryszard zafascynowany był fotografią amerykańską.
W 1959 roku ostatecznie wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i rozpoczął studia w słynnym Pratt Institute w Nowym Jorku. Będąc jeszcze studentem Pratt, dostał stypendium i kształcił się u Alexey’a Brodovitcha, jednej z najbardziej wpływowych osobistości w świecie designu i fotografii w tamtym czasie. Po ukończeniu Pratt w 1963 roku, Horowitz pracował w wielu kampaniach filmowych i jako dyrektor artystyczny w Grey Advertising.
W listopadzie 1967 roku otworzył własne studio fotograficzne. Fotografia stała się jego pasją na całe życie. W kolejnych latach jego prace były wystawiane, publikowane i kolekcjonowane na całym świecie i Ryszard otrzymywał wszystkie większe wyróżnienia i nagrody fotograficzne, w tym Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i tytuł honorowy doktora honoris causa przyznany przez warszawską Akademię Sztuk Pięknych oraz wrocławską Akademię Sztuk Pięknych. Jest uznawany za pioniera efektów specjalnych w fotografii sprzed ery cyfrowej.
Ryszard Horowitz to jeden z przypadków, w których twórca i twórczość uzupełniają się wzajemnie, dopełniając o przekaz na tyle głęboki, że suma zasługuje na miano zjawiska. Rozważania na temat wyrwanej z kontekstu pracy tracą sens, nie mają najmniejszego znaczenia. Liczy się ogół wydarzeń i to, co z nich wynika np. dla historii czy kultury.
Artykuł zilustrowany fotografiami z prywatnych zbiorów Ryszarda Horowitza, dzięki uprzejmości artysty.
- R. Horowitz w rozmowie z Ewą Szulc, „Forbes Life” nr 9, 2013. ↩
- R. Horowitz Życie niebywałe. Wspomnienia fotokompozytora, aut. Ryszard Horowitz, Kraków 2014 ↩
- R. Horowitz, Allegory (6:58), youtube.com/watch?v=cPGjWq8hepU ↩
- R. Horowitz w rozmowie z Joanna Stanisławską, Wirtualna Polska, 1/12/2014 ↩
- R. Horowitz w rozmowie z Łukaszem Kaczyńskim, „Dziennik Łódzki”, 14/11/2013 ↩
- R. Horowitz Fotograf Snów, reż. Bronisław Pawica, 1997 ↩
A może to Cię zainteresuje:
- Ryszard Horowitz lekko odsłonięty - 12 października 2015
Genialne zdjęcie mojego ulubieńca, Czesława Niemena. Patrząc na pozostałe mogę tylko potwierdzić , że inspirowali się nawzajem :
Ryszard Horowitz i Rafał Olbiński. A fotografia i malarstwo to dwie ” przyjaciółki” w różnym wieku. W rękach mistrzów przetworzone obrazy zaskakują i oczarowują zawsze.
pozdrawiam