Tamara Łempicka była postacią barwną i szaloną. Na miarę epoki, która ją wydała. „Tamaro, och, szalone lata między dwoma wojnami! Kosmopolityczne salony, gdzie markiza Casatti przyjmowała gości nago, jedynie z pawim piórem w dłoni” – pisał Georges Michel w swej relacji z wystawy Łempickiej w paryskiej galerii Volmara (1961). Taktownie nie wspominał o jej własnych wyczynach, przy których ekscentryczna i zgrabna zapewne markiza sprawiała wrażenie niewinnej panienki. Ani o skrajnościach lat 20., jakich Tamara de Łempicka, baronowa Kuffner de Dioszag, była karykaturalnym odbiciem.
Bo takie, pełne nagłych wzlotów i upadków, było jej życie. Jak z powieścidła dla kucharek wzięte i wystawione w bulwarowym teatrzyku przez reżysera kiczów z podstarzałą kokotą w roli głównej. Było w nim wszystko: towarzystwo wielkich książąt rodziny Romanowych i Hollywood ze swymi gwiazdami, było małżeństwo z bosko pięknym Tadeuszem Łempickim i nowobogackim Kuffnerem z całkiem świeżym tytułem austriackiego barona, ucieczka z rewolucyjnej Rosji i cudowne ocalenie majątku, a może również życia w przededniu niemieckiej inwazji, były artystyczne sukcesy i zapomnienie, trywialność i pseudoarystokratyczne fumy, była nimfomania i gorzkie poczucie osamotnienia wśród rosnącej popularności, chwile euforii i nerwowego załamania.
I było wszechpotężne nienasycenie, rzadko spotykana chciwość, gorączkowa wręcz łapczywość życia i używania. Pod każdym względem, obojętne, czy przedmiotem jej pożądania były ciastka ustawione jako element malowanej właśnie martwej natury, które zjadała w trakcie, a niekiedy nawet przed rozpoczęciem malowania, kokaina, czy niewybredne uciechy.
Fragment pochodzi z książki:
Jerzy Madeyski
małe wydawnictwo
Kraków 2013