Rozdział 18
Rybacy na plaży musieli się zastanawiać, kim jest ten dziwny samotny mężczyzna stojący w odległości trzydziestu metrów od nich na wydmie i obserwujący ich zmagania z morskim żywiołem. Nie mogli go brać za turystę, gdyż pogoda była zbyt zła, by podziwiać widok morza. Wydmy smagał deszcz i wiatr, którego prędkość dochodziła do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.
Mieszkańcy miasta latem tłumnie odwiedzający małą wioskę rybacką Scheveningen, gdzie korzystali z kabin plażowych na kółkach, aby móc zażywać kąpieli leczniczych w morskiej wodzie, woleli teraz oglądać rozszalały morski żywioł z bezpiecznych werand hoteli i salonów domów. Rybacy starający się dobić swymi łodziami do połowu krewetek do plaży, zanim rozszaleje się sztorm, prawdopodobnie ani przez chwilę nie pomyśleli, że ten samotny mężczyzna obserwujący ich z nieosłoniętego od wiatru miejsca jest malarzem. Van Gogh przychodził tu przygotowany do walki z żywiołami.
Choć był sierpień, miał na sobie grube spodnie chroniące nogi przed porastającymi wydmy kłującymi trawami i szorstkim koszem rybackim, który mu służył za krzesło. Czasami odsuwał go nogą i klękał albo siadał, a nawet kładł się na brzuchu na piasku, by malować z wybranego punktu widzenia. Nosił również mocne buty, spodziewając się takiej jak ta sztormowej pogody. Ubrany w przemoczoną i przylegająca do ciała luźną płócienną bluzę, wyobrażał sobie, że wygląda „jak Robinson Crusoe”.
Nosił ze sobą tyle przyborów i materiałów malarskich, że nie mógł z nimi wsiąść do tramwaju konnego odjeżdżającego z Hagi i w rezultacie przebywał drogę na plażę pieszo. Po wyjeździe Thea kupił za otrzymane od niego pieniądze nowe pudełko farb olejnych, paletę, pędzle i kilkadziesiąt metalowych tubek również z farbami olejnymi. Farby w tubkach właśnie wprowadzono do użytku, dzięki czemu malarze nareszcie mogli bez ograniczeń malować w plenerze. Nabył także zestaw farb akwarelowych, których mieszanie było teraz znacznie wygodniejsze niż wcześniej, kiedy stosowano spodki. Obładowany tym wszystkim, a ponadto wyposażony w dużą ramę perspektywiczną, naciągnięte na blejtram płótno i przymocowany do niego papier, oraz zaopatrzony w chleb i kawę, szedł z trudem około pięciu kilometrów z Hagi do Scheveningen, a było to męczące nawet przy dobrej pogodzie.
Oczywiście w czasie sztormu nie mógł korzystać ze swojego malarskiego ekwipunku, gdyż unoszony przez wiatr piasek zasłaniał mu widok w ramie perspektywicznej i zasypywał farby oraz pędzle, a silniejszy podmuch mógł porwać płótno. Niejeden raz te uniemożliwiające pracę warunki zmuszały van Gogha do szukania schronienia w małej gospodzie za wydmami. W końcu zostawiał tu na przechowanie większą część swojego ekwipunku, a gdy tylko wiatr ustawał, nakładał na paletę więcej barw, do kieszeni wkładał tubki z dodatkowymi farbami i ponownie szedł nad morze. Wspinał się na mokrą, poszarpaną przez wiatr wydmę, w jednej ręce trzymając płótno, a w drugiej paletę i pędzle. „Wiał tak silny wiatr, że ledwie mogłem utrzymać się na nogach i z trudem widziałem coś z powodu unoszącego się w powietrzu piasku” – opisał tę scenę w liście do Thea. Wydawało się, że burza pobudza jego energię, gdyż jakby na przekór rozpętanym żywiołom był pełen życia. Wiatr szarpał jego luźną bluzę, ale on jakoś potrafił namalować przetaczające się po niebie szare chmury i nieprzeniknione wzburzone morze tak szybko, jak szybko przenosił farbę z palety na papier.
W szale spontanicznego tworzenia kładł farby „grubo i gęsto” i „szybko jak błyskawica”, co sprawiało, że jego brak doświadczenia stawał się nieistotny, tak samo jak rama perspektywiczna. Jego maniackiej wyobraźni znacznie bardziej odpowiadało gwałtowne bezpośrednie malowanie z natury, niż przenoszenie na płótno czy papier martwych natur w cichej pracowni Mauve’a, jedynym miejscu, w którym uczył się malować farbami olejnymi. Co najmniej dwa razy sztorm zmusił go do schronienia się w gospodzie, gdzie stwierdził, że obraz „jest pokryty grubą warstwą piasku”, w związku z czym musiał zeskrobać farbę i namalować wszystko na nowo z pamięci. W końcu zostawił namalowane dzieło i wybiegł stamtąd w czasie sztormu, by po prostu „odświeżyć wrażenie”.
Dzięki temu skrajnemu podejściu do sztuki i natury dokonał zdumiewającego odkrycia: potrafił malować. „Gdy maluję, czuję w sobie moc kolorów, czego dotychczas nie doświadczałem, otwartość i siłę” – napisał do Thea. Po początkowym wahaniu „rzucił się na oślep” i zaczął używać nowego dla siebie medium malarskiego z typowym dla niego zapałem i zapamiętaniem. W ciągu zaledwie miesiąca, jaki minął od odwiedzin Thea, stworzył co najmniej dwa tuziny widoków plaży, lasów, pól i ogrodów. „Malował od wczesnego ranka do późnego wieczora, ledwie mając czas, by coś zjeść i czegoś się napić”.
Czerpał chłopięcą przyjemność ze swobody charakterystycznej dla jego malarskich „przygód”. Ponieważ uważał, że wszystko wygląda piękniej, gdy jest mokre, w każdą ulewę wybiegał z domu w poszukiwaniu tematów do swych dzieł i brudził się błotem, gdy klękał przy pracy. Na jednym z obrazów ukazał dziewczynę w białej sukience obejmującą drzewo rosnące na błotnistym poszyciu leśnym, które namalował grubymi plamami brązu i czerni w tak zmysłowy sposób, że „można poczuć zapach lasu” – jak twierdził. Rozkoszował się namacalną podatnością farby olejnej, tak niepodobnej do akwareli.
Od początku bez zastrzeżeń rozprowadzał ją po płótnie czy papierze i zeskrobywał bez wyrzutów sumienia, gdyż – jak twierdził – „nie wolno oszczędzać na tubce”. Wyciskał farbę z tubki na obraz i rozsmarowywał pędzlem, rezygnując z laserunku, mieszał kolory wprost na powierzchni, jakby się obawiał zbyt długiego namysłu. Zdumiewały go osiągane rezultaty. „Jestem pewny, że nikt nie powiedziałby, iż są to moje pierwsze studia malarskie – napisał z dumą. – Prawdę powiedziawszy, trochę mnie to zaskakuje. Spodziewałem się, że początkowe prace okażą się porażką [ale] wcale nie są złe”.
„Sam nie wiem, jak [je] maluję – wyznał. – Po prostu siadam z białą tablicą przed miejscem, które do mnie przemawia [i] patrzę na to, co mam przed oczami”. Uznał je za tak dobre, że umieścił na ścianach pracowni, zastępując nimi cenione przez siebie rysunki figuratywne. W listach opisywał barwy i tematy obrazów aż zbyt szczegółowo. Pisał o „czymś nieskończonym w malarstwie” i „ukrytych [w nim] harmoniach” oraz o „czułych rzeczach”, a nawet uznał że „[malarstwo] jest bardziej satysfakcjonujące niż rysunek”, co było wcześniej nie do pomyślenia. „Jest takie zachwycające, po prostu ze względu na wyrażanie czyichś uczuć” – stwierdzał zadziwiony, jakby doświadczał tego po raz pierwszy – „[i] takie dla mnie łaskawe, że będzie mi bardzo trudno nie malować przez długi czas”. „Mam serce malarza – oznajmił. – Jestem malarzem do szpiku kości”.
Fragment pochodzi z książki:
Steven Naifeh, Gregory White Smith
Van Gogh. Życie
Świat książki 2015