Historia Guccich to historia blichtru, przepychu i intryg, historia powstania, bliskiego upadku i późniejszego odrodzenia się modowej dynastii. To wielkie nazwiska: Tom Ford, Sophia Loren, Jackie Kennedy Onassis, Domenico De Sole, Pierre Cardin, Chiara Mastroianni, Yves Saint Laurent. To także stolice świata mody: Mediolan, Florencja, Nowy Jork i Paryż. Sara Gay Forden pozwala zajrzeć za kulisy najsłynniejszego domu mody, pokazuje ukryte namiętności, potęgę oraz słabe punkty rodu Guccich. To wartka opowieść o modzie, wielkich pieniądzach i rozdzierającej serce tragedii…
Rozdział 2
Dynastia Guccich
Krew Maurizia prysnęła na drzwi i białe ściany po obu stronach wejścia, tworząc motyw przypominający obrazy Jacksona Pollocka. Na podłogę posypała się kaskada łusek od pocisków. Właściciel kiosku w Giardini Pubblici usłyszał krzyk Onorata dobiegający z drugiej strony ulicy i natychmiast wezwał carabinieri.
– To dottor Gucci – wyjaśnił oficerowi portier. Prawą ręką wskazał szczyt schodów, gdzie leżało nieruchome ciało Maurizia; jego lewa ręka zwisała bezwładnie.
– Czy on nie żyje?
Jeden z carabinieri uklęknął przy Mauriziu i przycisnął palce do jego szyi. Gdy nie wyczuł pulsu, pokiwał głową. Prawnik Maurizia, Fabio Franchini, który zjawił się parę minut przed umówionym spotkaniem, zdruzgotany przykucnął na zimnej posadzce koło ciała swojego klienta. Trwał tak przez następne cztery godziny, gdy dookoła krzątali się sanitariusze i przedstawiciele prawa. Gdy nadjechały karetki i kolejne wozy policyjne, przed budynkiem zebrał się tłumek zaciekawionych gapiów. Ratownicy szybko zajęli się Onoratem. Zabrali go ambulansem na krótko przed pojawieniem się carabinieri z wydziału zabójstw. Kapral Giancarlo Togliatti, wysoki patykowaty blondyn z dwunastoletnim doświadczeniem, uważnie obejrzał ciało Maurizia. Przez ostatnie kilka lat Togliatti zajmował się głównie dochodzeniami w sprawach zabójstw dokonywanych przez walczące ze sobą klany albańskich imigrantów. To pierwszy badany przez niego przypadek, gdy ofiara wywodziła się z wyższych sfer – nie co dzień w centrum miasta ktoś z zimną krwią strzela do poważanego biznesmena.
– Kim jest ofiara? – zapytał Togliatti, pochylając się nad ciałem.
– To Maurizio Gucci – odparł jeden z jego kolegów.
Togliatti podniósł głowę i uśmiechnął się zagadkowo.
– Pewnie, pewnie, a ja jestem Valentino – zakpił, przywołując nazwisko smagłego, ciemnowłosego projektanta mody z Rzymu. Nazwisko Gucci zawsze kojarzyło mu się z florenckim domem mody specjalizującym się w skórzanej galanterii – dlaczego więc Gucci znalazł się w Mediolanie?
– Dla mnie to był po prostu denat – powiedział później.
Togliatti delikatnie wyjął z bezwładnej ręki Maurizia pęk poplamionych krwią wycinków prasowych i zdjął mu z nadgarstka zegarek od Tiffany’ego. Nadal działał. Gdy starannie przeszukiwał kieszenie ofiary, na miejsce przybył mediolański prokurator Carlo Nocerino. Dookoła rozpętało się istne pandemonium: operatorzy i dziennikarze przepychali się wśród sanitariuszy oraz przedstawicieli prawa, byli tam też carabinieri i polizia. We Włoszech działają trzy formacje ochrony porządku publicznego – carabinieri, polizia oraz guardia di finanza, czyli policja skarbowa. Nocerino obawiał się, że w takim zamieszaniu ważne dowody mogą zostać zniszczone, dlatego zapytał, która z jednostek przybyła najwcześniej na Via Palestro. Wedle jednej z niepisanych zasad włoskich organów policyjnych sprawą zajmuje się ta ze służb, która jako pierwsza zjawiła się na miejscu przestępstwa. Dowiedziawszy się, że byli to carabinieri, Nocerino szybko odesłał przedstawicieli policji i polecił zamknąć wszystkie drzwi prowadzące do holu. Chodnik przed wejściem otoczył kordon funkcjonariuszy, który utrzymywał rosnący tłum gapiów w pewnej odległości. Następnie Nocerino wszedł po schodach i stanął koło Togliattiego, który oglądał ciało Maurizia.
Zdaniem Nocerina i oficerów śledczych strzał w skroń upodabniał to morderstwo do mafijnych egzekucji. Skóra i włosy wokół rany były spalone, co wskazywało, że strzał padł z bliska.
– To dzieło zawodowego zabójcy – powiedział Nocerino, przyglądając się ranie, a następnie patrząc na podłogę. Ekipa dochodzeniowa zaznaczyła kredą miejsca, gdzie upadły łuski sześciu pocisków.
– Klasyczne colpo di grazia – przyznał kolega Togliattiego, kapitan Antonello Bucciol.
Mimo to mieli wątpliwości. Padło za wiele strzałów, a przy życiu zostało dwoje naocznych świadków – Onorato oraz młoda kobieta, która niemal zderzyła się z wybiegającym z budynku zabójcą. To nie przypominało roboty zawodowca. Przez następne półtorej godziny Togliatti badał ciało ofiary. Poznanie wszystkich szczegółów z życia Maurizia miało mu zabrać kolejne trzy lata.
– W gruncie rzeczy niewiele wiedzieliśmy o Mauriziu Guccim – przyznał później kapral. – Musieliśmy wziąć jego życie pod lupę i dokładnie je zbadać.
Żeby zrozumieć Maurizia Gucciego i jego rodzinę, trzeba poznać charakter Toskańczyków. Różnią się od przyjaznych Emilijczyków, surowych Lombardczyków czy chaotycznych Rzymian. Toskańczycy są indywidualistami, bywają wyniośli. Uważają, że reprezentują kolebkę włoskiej kultury i sztuki; czują też szczególną dumę w związku z rolą, jaką odegrali w utworzeniu nowoczesnego języka włoskiego, w dużej części za sprawą Dantego Alighieri. Niektórzy nazywają ich „Francuzami Włoch”, gdyż są aroganccy, samowystarczalni i zamknięci na przybyszy spoza regionu. Włoski powieściopisarz Curzio Malaparte opisał ich w Maledetti Toscani, czyli Przeklętych Toskańczykach.
W Piekle Dantego Filippo Argenti jest opisany jako „il fiorentino spirito bizzarro”. Ten dziwaczny duch Florencji i Toskanii może być także kąśliwy i sarkastyczny, gotów odparować celnym komentarzem czy dowcipną uwagą – jak Roberto Benigni, reżyser i odtwórca głównej roli w nagrodzonym Oscarem filmie Życie jest piękne. Gdy w 1977 roku dziennikarz „Town & Country” zapytał Roberta Gucciego, kuzyna Maurizia, czy mógłby pochodzić z innej części Włoch, Roberto spojrzał na niego ze zdumieniem.
– Równie dobrze mógłby mnie pan zapytać o to, czy chianti mogłoby powstać w Lombardii – warknął. – To nie byłoby chianti. Tak samo Gucci nie byłby Guccim! – wykrzyknął, wyrzucając ręce na boki.
– Musimy być florentczykami, skoro jesteśmy, kim jesteśmy!
Gucci mieli we krwi bogatą, wielowiekową tradycję florenckich kupców. W 1293 roku miasto zostało niezależną republiką. Aż do przejęcia władzy przez Medyceuszy Florencją rządziły arti – dwadzieścia jeden gildii kupieckich i cechów rzemieślniczych. Nazwy cechów przetrwały do dziś jako nazwy ulic: Via Calzaiuoli (ulica szewców), Via Cartolai (papierników), Via Tessitori (tkaczy), Via Tintori (barwiarzy) i wiele innych. Gregorio Dati, renesansowy kupiec jedwabniczy, napisał: „Florentczyk, który nie jest kupcem, nie podróżował po świecie, nie widział obcych państw i narodów, a potem nie powrócił, zdobywszy majątek, nie cieszy się żadnym szacunkiem”.
Bogactwo było dla florenckiego kupca powodem uznania i wiązało się z pewnymi obowiązkami, takimi jak finansowanie budynków publicznych, mieszkanie w okazałym palazzo ze wspaniałymi ogrodami czy mecenat nad malarzami, rzeźbiarzami, poetami i muzykami. Umiłowanie piękna oraz duma z jego tworzenia nie wymarły mimo wojen, zarazy, powodzi ani polityki. Owoce pracy artystów – Od Giotta i Michała Anioła aż po współczesnych rękodzielników – dojrzewają tam nadal, wspierane przez lokalnych kupców.
– Dziewięciu na dziesięciu florentczyków to kupcy, a ten dziesiąty to ksiądz – zwykł żartować wuj Maurizia, Aldo Gucci. – Gucci są tak florenccy jak Johnnie Walker szkocki. Florentczyk ma handel i rzemiosło we krwi – dodawał. – My, Gucci, jesteśmy kupcami od około 1410 roku. Mówiąc Gucci, nie masz na myśli taniego domu towarowego.
– Byli prostymi ludźmi wyczulonymi na sprawy innych – powiedział o Guccich jeden z ich byłych pracowników. – Ale wszyscy mieli ten okropny toskański charakter.
Historia Maurizia zaczyna się od jego dziadka, Guccia Gucciego, którego rodzice pod koniec xix wieku prowadzili we Florencji przynoszącą straty wytwórnię słomkowych kapeluszy. Guccio opuścił dom, uciekając też przed bankructwem ojca. Zaciągnął się na frachtowiec i popłynął do Anglii. Tam znalazł pracę w słynnym londyńskim hotelu Savoy. Na pewno ze zdumieniem obwieszonym klejnotami, ich jedwabnym ubraniom oraz stertom bagażu. Kufry, walizy, pudła na kapelusze i inne, wszystkie wykonane ze skóry, z wytłoczonymi herbami i ozdobnymi monogramami, zapełniały hol hotelu – prawdziwej mekki wyższych klas wiktoriańskiej Anglii. Goście byli zamożni i sławni lub przynajmniej chcieli zagrzać się w blasku sławy innych. Lillie Langtry, kochanka księcia Walii, przyjmowała tu gości w swoim apartamencie za pięćdziesiąt funtów rocznie. Wielki aktor sir Henry Irving często jadał kolację w hotelowej restauracji, a Sarah Bernhardt powtarzała, że hotel Savoy stał się jej drugim domem.
Aldo, intuicyjnie rozumiejąc zasady marketingu, przejął po ojcu przywiązanie do jakości i ukuł slogan: „Jakość pamięta się o wiele dłużej niż cenę”, które kazał wytłoczyć złotymi literami na tabliczkach ze świńskiej skóry, a te porozwieszać w sklepach.
Aldo wypromował również „koncept Gucciego” – stylistyczną i kolorystyczną bazę łączącą ich produkty i wyróżniającą markę. Świat stajen i koni stał się obfitym źródłem inspiracji. Podwójny szew stosowany przy wyrobie siodeł, zielone i czerwone paski popręgu oraz metalowe elementy w kształcie połączonych strzemion i wędzideł – wszystkie te elementy stały się znakami firmowymi Gucciego. Marketingowy geniusz Alda szybko stworzył i rozpowszechnił mit, jakoby w średniowieczu Gucci byli wspaniałymi wytwórcami siodeł. Taki obraz trafiał do elitarnej klienteli, która zaopatrywała się w ich akcesoria. Siodła oraz akcesoria jeździeckie wystawione w sklepach wsparły rodzinną legendę. Byli pracownicy nadal powtarzają, że dawno temu Gucci byli rymarzami.
– Chcę ujawnić prawdę – powiedziała Grimalda podczas wywiadu w 1987 roku.
– Nigdy nie robiliśmy siodeł. Nasza rodzina pochodzi z florenckiej dzielnicy San Miniato.
Według historii florenckich dynastii rodzina Gucci z San Miniato istniała już w 1224 roku, zaś jej członkowie byli znani jako prawnicy i notariusze, choć fakty te być może później upiększono, jak twierdzi Aurora Fiorentini. Gmerk rodziny składał się z niebieskiego koła i róży na złotym sztandarze powiewającym ponad poziomymi pasami czerwieni, błękitu i srebra. Roberto wydał fortunę na badania heraldyczne i włączył różę i koło – które mają symbolizować poezję i przywództwo – do firmowego logo. Pierwotny symbol przedstawiał boya dźwigającego w jednej ręce walizkę, a w drugiej miękką torbę podróżną. Z czasem skromnego portiera zastąpił rycerz w zbroi.
Już na początku lat pięćdziesiątych torba lub walizka od Gucciego świadczyły o tym, że jej właściciel to osoba o wyrafinowanym guście. Księżniczka Elżbieta, która wkrótce miała zostać królową Anglii, odwiedziła sklep Gucciego we Florencji, podobnie jak Eleanor Roosevelt, Elizabeth Taylor, Grace Kelly oraz Jacqueline Bouvier, przyszła żona Johna F. Kennedy’ego. Wielu znajomych Rodolfa z aktorskich czasów również zostało klientami butiku – wśród nich znalazły się: Bette Davis, Katharine Hepburn, Sophia Loren i Anna Magnani.
– Po II wojnie światowej Włochy stały się głównym ośrodkiem wyrobów luksusowych: ręcznie szytych skórzanych butów, torebek oraz doskonałej złotej biżuterii – wspominała specjalistka od handlu detalicznego Joan Kaner, aktualnie starszy wiceprezes zarządu i dyrektor artystyczny sieci domów towarowych Neiman Marcus.
– Gucci to jedna z pierwszych europejskich marek, które stały się symbolami statusu. Po tylu latach ubóstwa ludzie naprawdę chcieli się pokazać. Właśnie wtedy pierwszy raz zetknęłam się z Guccim. Ludzie uważali, że u Gucciego kupują rzeczy naprawdę dobrej jakości.
W tym samym czasie uznanie zdobywali pierwsi włoscy projektanci mody. Młody florencki arystokrata Giovanni Battista Giorgini, który w 1923 roku stworzył przedstawicielstwo handlowe amerykańskich domów towarowych, a pod koniec wojny prowadził sklep z upominkami dla sił alianckich, w lutym 1951 roku zorganizował w swoim domu pokaz mody. Wybrał termin tak, by wydarzenie odbyło się po paryskich pokazach couture. Zaprosił popularnych dziennikarzy piszących o modzie oraz zaopatrzeniowców amerykańskich domów towarowych, takich jak: Bergdorf Goodman, B. Altman & Co. oraz J. Magnin. Dziennikarze wynosili pod niebiosa eleganckie, lecz nadające się do noszenia na co dzień stroje, a handlowcy wysyłali telegrafy z prośbą o więcej funduszy. Pokazy Giorginiego stały się pierwszymi we Włoszech prezentacjami prêt-à-porter. Właśnie tam, pod lśniącymi kandelabrami Sala Bianca w Palazzo Pitti, zadebiutowali: Emilio Pucci, Capucci, Galitzine, Valentino, Lancetti, Mila Schön, Krizia i inni.
Fragment pochodzi z książki:
Sara Gay Forden
Dom Gucci.
Potęga mody, szaleństwo pieniędzy, gorycz upadku »
Wydawnictwo Marginesy
Warszawa 2021