Pierwsze spotkanie Piotra Jargusza to uścisk dłoni. Mocny, ale nie miażdżąco nieprzyjemny. Jednak więcej niż męski. Może samczy i władczy? Zdobywczy?
A może raczej rycerski? Szlachecki? Żołnierski?
Jednoznacznie silny, ale i dający do myślenia. A może zapowiadający to, co ma się wydarzyć?
Piotr bowiem potrafi właśnie jednoznacznie, zdecydowanie, z impetem wkroczyć w każdą przestrzeń świata, który jest dlań materią doświadczania. Wkroczyć natarczywie, agresywnie, natrętnie, zaborczo. Pewnie często i namiętnie.
To jego styl i sposób bycia. Szybko, zdecydowanie, często wbrew procedurom. Cechuje go silna osobowość, nieposkromiona wola, absolutnie dążące ego. Szalona zachłanność. Życia, doznań, działania, pracy, sztuki. Tworzy niezliczone obrazy. Organizuje mnóstwo wystaw. Podróżuje. A przy tym troskliwie i intensywnie zajmuje się rodziną i domem. Uczy. Kiedy znajduje na to czas?
Wprowadzenie
Mieszkanie Piotra to widok na park. To duży, drewniany stół, przy którym się je (koniecznie smakowicie), pracuje, pisze, a także czyta i prowadzi rozmowy. Meble, różne, stare skrzynie, gdzie przechowuje się przedmioty, obrazy, pamięć; zamykany kabinet, przy którym się pisze. Półki i szafy zastawione książkami. To nie tylko stojące ozdoby, kultywujące swą rodzimość i historyczność. To meble będące w użyciu, żyjące swymi funkcjami. To piece, w których się pali. Drewniany parkiet nie kryjący swego „wychodzonego” wieku. Widać nawet fragmenty dachowej więźby, która pracuje dla całej kamienicy. Wszystko działa, żyje, jest użyteczne, dostarcza wrażeń, które budują świat wokoło i zapisują się w codziennej jaźni i pamięci. Ona trwa i narasta jak opowieść. Opatrzona licznymi przypisami, dygresjami. To herby rodzinne na belce ponad drzwiami, sztychy ze starymi grafikami z widokami i wydarzeniami z dziejów Polski, Ukrainy, Europy, Wschodu, Krakowa… Mapa I Rzeczpospolitej, szabla na kilimie, odznaczenia wojenne dziadka, polskiego żołnierza na Zachodzie. Fragmenty munduru. To wszystko to totalna i piękna, zupełna, miłosna afirmacja rodziny, historii, miejsca, tradycji. Szlacheckich korzeni, dworków, rycerstwa i szlachectwa. Polskości i wieloetnicznej Rzeczpospolitej. Nieszczęść, wędrówek, śmierci, piękna, malowniczości, radości, natury, zrozumienia… Pamięć – fundament tożsamości, utrwalona wszakże nie tylko pamiątkami, ale bardziej uczuciami. Owszem, rzeczy są ważne, mają znaczenie. Przede wszystkim jednak uczuciowo wiążą się z osobami, wydarzeniami, miejscami. Torują wspomnieniom drogę, otwierają drzwi do ich życia. Bo one żyją, trzeba tylko chcieć i umieć patrzeć tak, by je zobaczyć.
Piotr czasem pisze. O rodzinie i dla rodziny pozostawia albumowy pamiętnik pieczołowicie oprawiony i przechowywany w domu. Lecz obok przechowywania tego ekskluzywnego zbioru Piotr pisze też o wspomnieniach wrażeń, o trwaniu najważniejszych postaci, o wydarzeniach, o pamięci.
„Matka nauczyła mnie lubić ludzi, chodzić »kilometrami na wycieczki«, wierzyć w duchy opiekuńcze, palić ogniska, gryźć chleb z końca i całować, gdy spadnie. Ojciec – dotrzymywać słowa. Babcia zbierać i oglądać w palcach, jeść z apetytem, podnosić dwoma palcami rozżarzony do czerwoności węgiel z podłogi, wrzucać z powrotem do pieca i pić oranżadę z butelki. Dziadek, który uciekł z domu do Legionów i walczył w czterech wojnach, zapytany przeze mnie »Ilu zabiłeś Niemców?« ładnie wybrnął mówiąc »Nie szedłem na wojnę żeby zabijać«. Siedział w fotelu przy piecu a fotel miał spadającą poręcz. Pamiętam ten gest poprawiania poręczy…”
Wrażenia i pamięć są jednym światem. Światem „wędrówki w sobie, w czasie, przestrzeni i tajemnicy”. I są zbieraniem. Po to, by ocalić pamięć przez artystyczne nagromadzenie i tym samym tworzyć. Po to, by pojąć świat:
„Od dzieciństwa kleiły się do mnie cudze opowieści. A ja je przytulałem. Zapisywałem. Żałowałem że mogą zostać unicestwione. Już nigdy nikomu nie opowiedziane. Nie zaśpiewane. I nie wyśpiewane. Światy. Zbieranie cudzych opowieści. Chowanie ich. Zapisywanie. Przepowiadanie sobie. Od zawsze. Od czasu kiedy w pokoju u dziadków słuchałem z pod stołu: wujka Antka opowieści o Lauerach von Czaty, pradziadku koniuszym cesarza i włóczędze jego dziadka z Cyganami po Galicji, cygańskim królu i jego córkach, o sprzedanych w czas inflacji kamienicach na Długiej i Kościuszki, o okupacji i miłości do dziewczyny z getta. Opowieści Cioci Marysi o Gdyni, balach w Hotelu Riviera, pysznych cukierkach piaseckiego, o de Sternberg Stojałowskich, Wandzi i Wiktorze, o duchach i szpitalu na Wołyniu… Opowiadań Babci o Rosji, rewolucji i dziewczynie z warkoczem do pięt z Sankt Petersburga… Dziadka o wojnach. Wujka Lesia Przybylskiego o Puszczy na Polesiu i staruszce która kosturem zabiła wilka… Misja małego chłopca. Jasna. Nie zapomnieć. Zapamiętać! A swoje pisze po to by się sobie przyjrzeć, spróbować jeszcze raz przepowiedzieć. Przeżyć. Gryzmole kulfony z zeszycie. Żeby Narysować? Napisać? Oddać zachwyt i grozę. I nudę.”
Doznaniowo-pamięciowe eseje przypominają pisarskie wędrowanie Andrzeja Stasiuka (jakże obaj lubią chaotyczną swobodę Wschodu i Środkowej Europy!) i zmysłowo wspomnieniowy, impresyjny, płynny tok prozy Marcela Prousta. Spotkanie z Piotrem, odwiedzenie go, rozmowa z nim, rozmowa podczas której mówi i słucha, lektura jego potoczystych i emocjonalnie nacechowanych opisów to doskonałe wprowadzenie do malarstwa. Ono bowiem jest jakby kontynuacją życia, opowiadania, rozmawiania, przeżywania, myślenia. I chyba odsłanianiem czegoś więcej? Bo Piotr mówi: „piszę o tym o czym wiem. Maluję to czego nie wiem. Najważniejsze dla mnie jest po-między Obrazem a Zapisem”.
Przeglądanie
Twórczość plastyczna Piotra Jargusza to uderzający nagromadzeniem, oszałamiający ilością, szokujący natłokiem, niewyczerpany skarbiec składowanych w różnych miejscach prac, które przegląda się niczym karty poukładane w staroświeckich katalogach, wyjmując często różne i poznając je. Przegląda sam Piotr. Przebiera spokojnie, ale w spokoju tym zdaje się kryć namiętność, która artystyczną kwerendę czyni właściwie buszowaniem w sobie, bo obrazy te są zapisanymi doznaniami i myślami, rwącymi się do samodzielnego, plastycznego zaistnienia.
Akt spokojnego przeglądania, w którym kryje się namiętność, któremu towarzyszą często, choć nie wciąż, opowieści, niekoniecznie o obrazach, ale i o różnych doświadczeniach, projektach, pomysłach, refleksjach, to część bycia Piotra. To bowiem jak postępuje w swym przeglądaniu potwierdza pierwsze doświadczenia uścisku dłoni, obserwacje sposobu poruszania się, mówienia, pisania, zamieszkiwania. Potwierdza obraz człowieka, który jawi się silnym, w istocie jednak kipiącym energią, pomysłami, siłą woli, realizowanym pragnieniem czynu, życiem, pełnią jego wartościowych stron, intensywnym doznawaniem…
Owo przeglądanie to także twórczość Piotra, która jest immanentną częścią jego bycia. Tak jak Jackson Pollock uczynił częścią swej twórczości akt kipiącego energią malowania, tak i prezentowanie swego dorobku przez Piotra we własnym mieszkaniu, często w towarzystwie żony, córki, psa, przy rozmowie, posiłku, siedzeniu raz tu, raz tam, chodzeniu, słuchaniu, mówieniu, to część sztuki, która może nawet niepostrzeżenie przechodzi w obrazy, przeplata się z nimi, dopowiada je i uzupełnia, zmienia, ożywia, czy też raczej na ich życie wskazuje.
Wola i okiełznanie
Piotr przebiera i wygrzebuje prace sam nie tylko po to, by poddać się ich inspiracji i mówić. Chce ulegać wrażeniu i doznawać znów swych obrazów we wszelkich cechach i wymiarach. Wielokrotnie podkreśla ich dotykowe i zapachowe bogactwo. Podłoża to grube tektury, pilśnie, szare papiery pakunkowe. Proszą się o dotknięcie, złapanie. Są namacalne. Bywają hałaśliwe. Szurają, szeleszczą. Okazują się zaborcze. Zajmują coraz więcej przestrzeni, choć te, które oglądam, to akurat nie największe formaty, które artysta w swoim czasie cenił. Podobrazia o nieforemnych często krawędziach, czasem jakby nadszarpnięte. Chyba w sposób bardzo dla owych materiałów niespodziewany rozlewa się na nich nagle dużo farby, która układa się w plamy i zacieki, buduje reliefowe wzniesienia, zasycha w strugach, smugach, grudkach, wyraźnych pociągnięciach. Kolory są intensywne, narzuca się smolista czerń, niekiedy jednak poprzez szarość przechodzi ona w biel. Ta, zaschnięta twardo i jednoznacznie niczym gips, potrafi także dominować, podobnie jak matowy błękit. Spod farby wyzierają płaszczyzny podobrazia, które w kontraście z farbą i zapewne pod wpływem najpierw wilgoci, a później wysychania i sztywnienia, ujawnia fakturowe bruzdy, węzły, ściegi, których istnienia trudno domyślić się, patrząc na zwykłą płaszczyznę tektury, pilśni, czy papieru.
Opowiadanie
Mimo deklaracji, że nie nadaje tytułów obrazom, że nie chce niszczyć „tajemnicy ciszy”, Piotr Jargusz nazywa swe liczne wystawy (tak jak niezmierzona jest ilość prac, tak i oszałamia ilość wystaw) opowieściami.
W opowiadania przemieniają się także cykle. Wydaje się, że istotą reprezentatywnego obrazu jest to, że ukazuje rzeczywistość nieporównanie lepiej niż werbalny, literacki opis i dlatego malarstwo mogłoby w tej dziedzinie dopatrywać się swej przewagi nad literaturą. Jednak obrazy Piotra, jego cykle, jego sposoby układania wystaw, ukazują jak owa zastępująca opis naśladowcza reprezentacja sama przechodzi w opowieść, współtworzy dyskurs, także i przez to, że nie tylko naśladuje, ale również wyraża uczucia i myśli. Te zaś domagają się słów, choćby i nie wypowiedzianych, zapisanych, zorganizowanych, jednak będących wraz z obrazami materią wypowiedzi. A może obrazy natrętnie chcą zastępować słowa w ich zadaniu nadawania kształtu myśli, jak tego chciałby Hans Belting? W każdym razie określenie „wypowiedź” nie jest tu tylko interpretacyjnym wytrychem i słowną ozdobą, ale dotyczy istoty opisywanej sztuki i jako metafora określająca nacechowane znaczeniowo malarstwo, i jako dosłowne wskazanie tego, jak układają się myśli pod wpływem obrazów.
Wyobrażam sobie pracę Piotra. Jak pochylony i skupiony, czasem „smaruje” na płachtach rozłożonych na podłodze pracowni albo na kartonach opartych o ścianę. I jak najczęściej pędzel jest nerwowy, gwałtowny, biegnie wartko, drży. A zaraz ruch ramienia przechodzi w obszerny, zagarniający gest. Wyprostowuje się, przekracza obrazy…
To festiwal barw, farby, faktury, materii, gestu. Zarazem neoekspresjonistyczny symbolizm jakby zgodnie z tradycją łączy się z naturalizmem, w niedalekiej przyszłości napisze: „Malowałem. Nagi. Siebie do lustra w przysiadzie, Przykuca. Farbą ze śmietnika. Ktoś wyrzucił ileś puszek. Realizm. Przykry”.
Światło? Pozornie nie ma go tutaj jako malarskiego problemu. Naprawdę jednak jest, to nie subtelne refleksy, przejścia różnicujące odległość, analizy promieniowania padającego na siatkówkę, ale wybuchy, płomienie, ogień…
Agresywno-zaborcze traktowanie tworzywa, zwykłego, codziennego, gwałtowny i szybki, pozornie niedbały rysunek, nieskrywana gwałtowność ekspresji barwnej i linearnej, wyłanianie się i zatracanie postaci mogą kojarzyć się z twórczością neoekspresjonistów, Nowych Dzikich, czy postmodernistów chętnie posługujących się prostym, nie zaprawionym, „poszarpanym” podobraziem i bad drawing style jak choćby Leon Gollub. Brak tu jednak takiej ostentacji, cytatów wizualnych „tekstów”, napisów. Są figury i przedmioty, które żyją wraz z obrazami niejednoznacznie i tajemniczo, choć wywołują intensywne wrażenia zmysłowe. W takim sensie opowieści, wypowiedzi Piotra mogą być dosadne.
Często granica pomiędzy abstrakcyjną ekspresją a figuratywnością jest trudna do uchwycenia. W istocie jednak zawsze jest to twórczość o konkretnych tematach. Kształty często kryją się wśród burzy barw i gwałtownie kładzionej farby. Efekty barwne i fakturowe, mimo pierwszego wrażenia gwałtownego nadmiaru i zabałaganionego chaosu, przy dłuższym oglądzie z różnych perspektyw i przy dopowiedzeniach artysty – okazują się być konkretnymi figurami. Postaciami, rzeczami, zapisanymi wydarzeniami, a jeśli impresjami, to związanymi z konkretnym tematem.
Tło może być matowo błękitne, przypominające jakby podkład podobrazia. Wtedy pojawia się na nim ciemny kształt. Pionowe pociągnięcia pędzla wypełniające kształt smugami czarnej farby, przypominają wodę, która opływa coś, kogoś… Sugestię taką podtrzymują białe rozbryzgi wokół ciała Płynącego. Czerwone plamki pojawiają się niczym świetlne refleksy w rozpryskiwanej wodzie.
Zwykle jednak są to wyraźniej zarysowane postaci (choć często wymaga to spojrzenia z dużego dystansu). Narzuca się skłonność Piotra do dostrzegania, studiowania, przeżywania, afirmowania i niemal oddawania się aktom zwartego, skupionego zastygnięcia w cielesnej bryle. Jeden z najwcześniejszych jego obrazów to Klęcząca. Czarna postać na jasnym tle, ujęta minimalistycznie (szczególnie w zestawieniu z częstą u Piotra gwałtowną ekspresją gestu, barwy i faktury). Właściwie jedynym nagłym zwrotem jest ugięcie kolan. Poza tym ramiona przylegają do ciała, a fałdy odzienia, możliwe zgięcia to raczej jakby odległe w czasie i zastygłe ślady ruchu. Nawet powierzchnia jest wyjątkowo gładka. Narzuca się wrażenie potęgi mistycznego stanu modlitwy. Jednak zestawienie czytelnego napięcia kontemplacji, zwartości i monumentalności bryły oraz kontrastu ciemnej figury i jasnego tła – dają ostatecznie dramatyczny efekt obecności tego, co transcendentne. Dramatyzm wydarzenia, zawsze tak ważny w sztuce Piotra, zamknięty jest tutaj w jego minimalizmie.
Podobnie dzieje się w niezwykle licznych postaciach skulonych w pokłonie, w którym zatraca się siebie w pokorze czy siedzących na krześle, jednym z ulubionych sprzętów Piotra. Siedzących i zatopionych w myślach, zatracających się w sobie i przez to poza siebie wychodzących. Zatopić można się też w żywiole. Zmysłowo pięknym, ale i wspomagającym kontemplowanie i transcendentalne wędrowanie w sobie i poza sobą. Siedzący przed ogniem bywają więc wypełniani przez czerwoną barwę albo tkwią samotnie i wzniośle na czerwonym tle.
Kształt i barwa stwarzają nie tylko postacie, ale są podstawą konstrukcji rozbudowanego, wieloznacznego, malarskiego komunikatu. Jeden z Proroków to najpierw duża, gruba, biała plama na tle szaro-brązowego tła (z jednej strony brąz przykrywa czarna farba), która nabiera cech zwartego, solidnego, „zwalistego” kształtu. Długie, pionowe pociągnięcia formują opuszczone ramiona, małe koło ponad nimi okazuje się głową, wyróżniona część białej płaszczyzny to broda, a odsłonięte pod nią tło, rysunkowo wypełnione prostymi liniami, przypomina zawieszony na piersi szkaplerz. Przede wszystkim jednak prorok, jakby zmartwychwstając z tła, zdecydowanie je anektuje; stabilny i potężny przytłaczająco wypełnia przestrzeń. Wreszcie biała płaszczyzna, w kontekście cyklu i uruchomionej tytułem przestrzeni sacrum, nabiera monumentalności.
Biało-szarą kipiel, inną niż w wypadku Proroka, bo całościowo pokrywającą obraz, przecinają dwie czarne linie, zaskakująco jednolite, spięte poprzeczką tak, że drogi tej Mapy, płaskiego obrazu przestrzeni, przypominają literę A, która w świecie symboli ma wiele znaczeń. Jednak nie widzimy jej wierzchołka, miejsca zbiegu długich prostych, które wbrew oczekiwaniu mogą się jednak w przestrzeni nie spotkać, choć przecież nie są równoległe. Pozornie oczywista mapa stawia nas wobec zagadki. Tym bardziej, że wykreślona jest malarsko i linie poziomic oraz barwy o symbolice znanej z lekcji geografii zastępują wypiętrzenia faktury i szarzejąca biel. Może tak właśnie oddawać należy tajemnicę przestrzeni – właściwie niemal żywiołu?
Fragment pochodzi z książki:
Rafał Solewski
Viatoris. Który pokonuje drogę. Ponowoczesny Romantyzm Piotra Jargusza »
Wydawnictwo Pasaże
Kraków 2016