Portrecista
Podczas jednego z wieczorów, które Wyspiański spędzał u Adama Chmiela, czytając mu fragmenty pisanego właśnie dramatu, powstał znany portret przyjaciela artysty. Tak wspominał on po latach tę chwilę: „Siedział przed biurkiem […], głowa jego rzucała cień na ścianę przeciwległą, chciałem cień ten na ścianie odrysować, podobnie jak to sam Wyspiański narysował swoją głowę w dawnym mieszkaniu swoim na placu Mariackim. […] Wtenczas kochany Wyspiański rzekł, że mię wyrysuje. Siadł więc na krześle przed biurkiem, ja na krześle z boku biurka – lampa stała na półeczce […], a dla lepszego oświecenia […] zapalona świeca. Wyspiański zabrał się do rysowania i w przeciągu dobrej pół godziny […] wyrysował mój portret ołówkiem niebieskim i czerwonym, jakie były przy moim kałamarzu”.
Wcześniej pisano już o niezwykłej umiejętności Wyspiańskiego, polegającej na oddawaniu w portretach nie tylko zewnętrznych cech fizjonomii rysowanej postaci, ale przede wszystkim jej „wnętrza” – nastroju, charakteru. Osiągał to dzięki perfekcyjnemu operowaniu mocną ekspresyjną linią zakreślającą kontur głowy, współgrającą w wyrazie z nastrojem chwili czy temperamentem portretowanego. W ten sposób tworzył własną odmianę portretu ekspresyjnego. Do pierwszych prac z tej grupy wypada zaliczyć wizerunki powstające mniej więcej od 1898 roku, na przykład Portret Antoniego Langego (1899), w którym nie tyko wprowadzał tę charakterystyczną „nerwową” linię do konturu głowy, ale przenosił ją również na rysunek surduta, kołnierza czy binokli, dopełniających charakterystykę modela.
Rysując w ten sposób, Wyspiański stworzył całą galerię postaci, bliższych i dalszych znajomych, przyjaciół, krakowskich osobistości – między innymi Kazimierza Lewandowskiego, Juliana Nowaka, Wincentego Parviego, Ireny Solskiej, Jana Stanisławskiego, Włodzimierza Tetmajera, Rudolfa Starzewskiego, Jerzego Żuławskiego.
Od tych malowanych na neutralnym tle kompozycji wyraźnie różnią się portrety z dojrzałego okresu twórczości, do których wprowadzał Wyspiański określony sztafaż. Na szczególną uwagę zasługuje pochodzący z 1902 roku zmysłowy portret Marii Pareńskiej. Zapatrzona w dal modelka, z nieco opuszczoną głową, otoczoną ciemnymi, łagodnie pofalowanymi na końcach, długimi włosami, ukazana została na tle ostów tworzących wyraziste tło o gęstej barwie. Interesująco przedstawia się również portret Juliana Pagaczewskiego, siedzącego na fotelu w pobliżu okna i zapatrzonego w rozciągający się za nim krajobraz. Nastrój modela oddany jest nie tylko przez uchwycenie nieobecnego spojrzenia, ale również przez ujęcie wykonywanego przezeń mimowolnego gestu – bohater kompozycji mnie bowiem bezwiednie w dłoniach kawałek materiału. W tym miejscu warto przywołać również portret o wiele starszy, bo pochodzący z 1898 roku podwójny wizerunek Henryka Opieńskiego. Został on przedstawiony równocześnie w dwóch ujęciach, z boku i en face, w tle zaś jest widoczna pięciolinia z kilkoma nutami oraz dłoń błądząca po niej jak ręka muzyka po strunach.
Za osobną grupę wypada uznać portrety aktorów ukazanych „w roli”. Z niezwykłą celnością odnajduje w nich artysta pojedyncze detale kostiumu, doskonale charakteryzujące przedstawianą postać. W Portrecie Wandy Siemaszkowej jako Panny Młodej z „Wesela” nasza uwaga koncentruje się przede wszystkim na barwnych wstążkach z motywami kwiatowymi. Ich żywe kolory wystarczają, by oddać całą strojność weselnego ubioru. Podobnie w Portrecie Władysławy Ordon-Sosnowskiej w roli Krasawicy w „Bolesławie Śmiałym” przyciągają uwagę szmaragdowe kwiaty, widoczne zarówno w wianku na głowie, jak i na sukni, przez co tworzą kompozycyjną ramę dla somnambulicznej twarzy. Paradoksalnie, do tych obrazów idealnie przystaje Portret Leontyny Sternbachowej. Tu również główną rolę gra „kostium” – rysując ją, Wyspiański bardzo mocno podkreślił bowiem formę strojnej sukni o intensywnej barwie, wywołanej tym samym pastelem, którym narysowano oczy modelki.
Artystyczna doskonałość komponowanych portretów wraz z popularnością, jakie ich autorowi przyniosło Wesele, powodowały, że wiele osób zabiegało o własny konterfekt stworzony ręką mistrza. Nie sposób pominąć w tym miejscu smacznej anegdoty O twarzy nienadającej się na portret, jaką we wspomnieniach pomieścił Adam Grzymała-Siedlecki:
„Działo się to w latach, kiedy Wyspiański szeroko zasłynął był swoimi pastelowymi czy węglowymi portretami. Nie nazbyt odbiegając od przedmiotu, może godzi się powiedzieć słówko o tym, jak one spod jego ręki wychodziły. Sadowił się naprzeciw modela i długo, nieraz przeraźliwie długo, że »ofiara« aż wpadała w odrętwienie, wpatrywał się w jej twarz, po czym, jakby na jakiś sygnał wewnętrzny, przykładał kredkę do trzymanego przed sobą kartonu i jednym nieprzerwanym ruchem obwodził kontur, następnie już tylko kilka błyskawicznych dotknięć: oczy, nos, usta itd. – i mieliśmy portret z fenomenalnym podobieństwem rysów, a co ważniejsze: wnętrza. Nic dziwnego, że salony i »towarzystwo« zaczęło się snobizować na punkcie Wyspiańskiego-portrecisty. Tej to modzie uległa i owa bankierowa z Warszawy. W liście do »mistrza«, opatrzonym odnośną kwotą, zawiadomiła, że takiego a takiego dnia, w przejeździe do Krynicy, zatrzyma się w Krakowie, by móc pozować do »przyszłego arcydzieła«. Zapowiedzianego dnia zjawiła się w pracowni Wyspiańskiego na ulicy Krowoderskiej. Mistrz usadowił damę na fotelu stojącym na podium, odbył zwyczajowy swój proces hipnotycznego wpatrywania się, po czym z lewa, następnie z prawa zlustrował obfitą damę i wreszcie podszedł do biurka, wyjął z szuflady otrzymane z góry honorarium, wręczył je zdumionej bankierowej: »przyjrzałem się pani dokładnie i nie widzę powodu, by pani miała mieć swój portret«”.
Odkąd Wyspiański zamieszkał razem z rodziną na Krowoderskiej, jego ulubionymi modelami stały się własne dzieci. Tworzył wówczas liczne pastelowe wizerunki Helenki, Mietka i Stasia (ostanie z dzieci przyszło na świat 2 grudnia 1901 roku). To między innymi właśnie ich portrety – „rysowane z natury” – zapewniły artyście nieśmiertelność. Uchwycone w różnych porach dnia, zamyślone, rozespane, znudzone, siedzące przy stole czy zawinięte bezładnie w kołdrę, do dziś oczarowują naturalnością i bezpośredniością ujęcia.
Niosą ze sobą niezwykłą atmosferę spokoju i bezpieczeństwa, wywołując w widzu wspomnienie szczęsnych lat dzieciństwa, tego „raju utraconego”, w którym beztroska istnienia nie bywa zakłócana żadnymi burzami. Takie emocje wywołują przede wszystkim wizerunki dzieci śpiących, zwłaszcza te późniejsze, na przykład pochodzące z 1904 roku Śpiący Staś czy Śpiący Mietek. Do najwybitniejszych portretów artysty zalicza się również powszechnie wizerunek Józia Feldmana, syna jednego z przyjaciół Wyspiańskiego, Wilhelma. Ten prosty portret kilkuletniego chłopca przyciąga uwagę wpatrzonymi w widza oczyma nieco zniecierpliwionego czy zniechęconego już modela. Emocje te zostały doskonale podkreślone gestem wsparcia buzi na wewnętrznej części dłoni, jakby w oczekiwaniu na uwolnienie od nużącego pozowania.
Do portretów rodzinnych należą też oczywiście wizerunki żony. Najbardziej znanym samodzielnym wizerunkiem Teodory jest, pochodzący z 1902 roku, Portret żony w serdaku. Malowana en face kobieta, w barwnym stroju ludowym, patrzy nieufnie na widza, nieprzyzwyczajona wyraźnie do tego typu zainteresowania własną osobą.
Nienaturalność pozy, którą przybrała, zdradzają również niezdarnie złożone na podołku ręce, najwyraźniej nienawykłe do bezczynności. Zupełnie inny klimat ma piękny Portret żony z pelargoniami, w którym rysowana z boku twarz kobiety – oprawiona płaskim ornamentem liści, kwiatów oraz pastelowym rysunkiem materiału – pięknieje, nabierając świetlistego blasku.
Największą karierę zrobiły jednak portrety żony jako matki, czego ukoronowaniem stały się obrazy tworzące serię Macierzyństwa, nieodmiennie ukazujące kobietę z czułością wpatrującą się w karmione właśnie piersią dziecko. Niewiele jest w polskiej sztuce dzieł bardziej dojmująco ukazujących tajemnicę matczynej miłości… Najdoskonalszą realizacją tego tematu jest bez wątpienia Macierzyństwo z Helenami z 1905 roku.
Artysta wprowadził tu do obrazu bogaty, płasko malowany ornament, na tle którego ukazał klasyczną dla tego tematu kompozycję postaci. Jasna twarz i pierś kobiety, wraz z przyciśniętą do niej główką dziecka, znajdują się w głównej osi obrazu, skupiając na sobie uwagę widza. Jego zainteresowanie potęgują dwie wpatrzone w to „misterium” twarze dorastających panien, z uwagą obserwujących tę scenę. Zresztą jest w tym spojrzeniu młodych dziewczyn (w rzeczywistości jest to jedna osoba, której wizerunek zwielokrotniono, podobnie jak w Podwójnym portrecie Elizy Pareńskiej) jakaś tęsknota, może zazdrość – wówczas oczywisty staje się intensywnie żółty kolor okazałych kokard wplecionych w ich włosy…
Wypada wreszcie poświęcić nieco miejsca portretom własnym Wyspiańskiego, zwłaszcza że wraz z dojrzewaniem artystycznym, wraz z ostatecznym poczuciem własnej wartości, jakie przyniosło artyście Wesele, zmieniają się również jego autoportrety. Jak pisał Mieczysław Wallis: „Autoportret z 1902 roku, popiersie z głową niemal na wprost, ukazuje malarza – poetę w całym blasku jego męskiej i słowiańskiej urody […]. Wielkie czoło, intensywnie niebieskie oczy, zadumane lub rozmarzone, kształtny nos, delikatna cera, piękne rudawoblond wąsy i broda czynią tu z niego jakiegoś herosa lub półboga. Takim widział go później w swych wspomnieniach, może pod sugestię tego właśnie portretu, Stanisław Przybyszewski: »Twarz blada, prawie przezroczysta, o piękności wygasających rodów. Jeden wąs zwieszony, drugi podkręcony pod górę […], a dziwnie niebieskie oczy, jakby zamglone i na wewnątrz siebie zwrócone«. W portrecie tym artysta jawi się nam w miękkiej koszuli, marynarce i baranim kożuchu, zarzuconym na ramiona. Pędy dzikiego wina w tle obramiają jego głowę na kształt wieńca lub nimbu […]. Daleko posunięta idealizacja rysów oraz wieniec z pędów roślinnych dookoła głowy nadają temu portretowi własnemu charakter autoapoteozy”.
Równie „silny” wizerunek własny stworzył Wyspiański w Autoportrecie z żoną z 1904 roku, choć tutaj interpretacja musi być nieco inna. Teodora, jak wiadomo, nie budziła wielkiej sympatii w otoczeniu Wyspiańskiego. Tymczasem tym obrazem Wyspiański daje jednoznaczny odpór takim postawom. Ukazana w ujęciu na wprost, w barwnym stroju ludowym i z potrójnym sznurem korali, kobieta patrzy na widza, jeśli nie z niechęcią, to w każdym razie bez sympatii.
Między nią a odbiorcę wkracza jednak druga postać – Wyspiański. Ukazany z profilu, stoi wyraźnie bliżej nas. Mocne męskie rysy twarzy, z dużym wąsem i kosmykiem włosów zawadiacko układającym się na czole, zyskują dodatkowo na wyrazie dzięki stalowoniebieskim oczom o zimnym wyrazie. Jednocześnie tych dwoje łączy wyraźna bliskość. Ich głowy, rysowane blisko siebie, znajdują się na tym samym poziomie. Tę bliskość odnajdujemy również w kostiumie – z regionalnym strojem Teodory doskonale koresponduje serdak z baranim kołnierzem noszony przez artystę.
Fragment pochodzi z książki:
Łukasz Gaweł
Stanisław Wyspiański. Na chęciach mi nie braknie… »
Wydawnictwo: Muzeum Narodowe w Krakowie
Kraków 2017