Notatki ze szkicowników
(z czasu studiów)
Kiedy tak idę ulicą i patrzę na ludzi, to zdaje mi się, że jestem bardzo sama i że wszyscy przechodzą wkoło tylko po to, aby zobaczyć i wydobyć ze mnie wszystko, co marne i słabe – wszystko, co śmieszne i brzydkie, byle się uśmiać i ubawić. Wszyscy zdają się wrogami, bo mało jest twarzy, które noszą tkliwość i dobroć widoczne w oczach. Konwencjonalizm każe hardzieć i nadaje odpychający charakter oczom. Ja również, gdy idę między ludzi, patrzę ostro i wzgardliwie. Albo w ogóle nie patrzę. Udaję, panuję nad objawami radości i smutku. Gdyby zobaczyli w oczach radość i śmiech, to by mnie zaprowadzili do knajpy na piwo, smutek zaś wzbudziłby ich politowanie i znudzony uśmiech. A chętnie czasem w przypływie radości uśmiechnęłabym się do tych ludzi – wszystkich napotkanych – ale śmiech mrożą od razu głupie, obrzydliwe spojrzenia lub szybkie odwracanie głowy – na przykład tych, którzy są przekonani, że śmiech podbija chuć całego ciała.
Stan podgorączkowy przeszedł w gorączkę, wieczorem 38,1 stopni. Ciągły ból w płucach […]. Pragnienie samotności, smutek. Przykre uczucie, że za mało pracowałam. […] Leżę w łóżku. Czasem wielkie pragnienie natychmiastowego wyzdrowienia. Żal, że opuszczam pracę, że nie mogę chodzić do Akademii. Zdanie jednego pana: „Cóż pani ze studiów, jeśli po ich skończeniu miałaby pani umrzeć?”. Moje zdanie: trzeba pracować do ostatniej chwili i umierać z przeświadczeniem, że zrobiło się wszystko, na co było nas stać… Refleksja: tu chodzi jednak o co innego. Trzeba się leczyć, aby móc pracować. Ale jeśli choroba będzie się przeciągała na całe długie lata? Dlaczego nie ma słońca? Ciepła? Deszcz, chlapa. Nie można wyjść na powietrze, a w domu mi źle… Radość z powodu listu od mamy. Potrzebuję osoby bliskiej, miłującej i czułej.
Nie wiem, czy zaznam kiedyś drobinę miłości. A jednak chciałabym, by przyszła wielka, gwałtowna, aby mnie porwała. Czy łatwo znaleźć granicę kochania i wielkiej, bardzo wielkiej przyjaźni? A jeśli serce wzbrania się od wyznań? Czujemy w głębi jaźni? Czy nasza zwierzęca natura tę różnicę jasno wychwytuje? Chciałabym być człowiekiem, który wierzy w siebie. Tymczasem ja nie wierzę prawie nawet w swe zdolności. I ciągle jeszcze w marności kopię głębię.
Lecz to, co ja widzę i słyszę ze świata zewnętrznego, to jedynie jest tym, co mój rozum przepuszcza dla mnie, dla mojego zachowania się. To, co poznaję od siebie samej, ma swój udział w działaniu / to działa.
Nasze spojrzenie chwytałoby w przejściu rzeźbione w żywym marmurze ciała ludzkiego fragmenty posągu – równie piękne, jak te w starożytnej rzeźbie. Słyszelibyśmy w głębi naszych dusz śpiew – jak muzykę, niekiedy wesołą, o wiele częściej żałosną – nieprzerwaną melodię naszego wewnętrznego życia. Wszystko to jest dookoła nas, wszystko to jest w nas. A jednak z tego wszystkiego niczego wyraźnie nie dostrzegamy. Między naturą a nami – co mówię? – między nami a naszą świadomością rozciąga się żałosna, gęsta zasłona. Która wróżka utkała tę zasłonę? Przez złośliwość czy z przyjaźni? Trzeba żyć i życie żąda, abyśmy nie lękali się naszych potrzeb. Życie opiera się na działaniu (żyć to znaczy działać). Żyć to nie przyjmować przedmiot, ale wrażenia – potrzebne, aby na nie odpowiadać przez przystosowanie, reakcje. Wrażenia – o ile są wrażeniami – powinny się zaciemniać lub przychodzić jako jakości niewyraźne. Ja patrzę i wierzę, że widzę, ja słucham i wierzę, że słyszę, ja marzę i wierzę, że mogę czytać w głębi mego serca. Życie trzeba brać własnymi rękami.
Fragment pochodzi z książki:
Agnieszka Dauksza
Maria Jarema: wymyślić sztukę na nowo »
słowo/obraz terytoria
Gdańsk 2021