Prawdziwa Mary Poppins, czy Zła Czarownica z Zachodu? Amerykanka fałszująca europejski akcent, czy francuska emigrantka? Skryta kobieta, która broniła swojej prywatności, czy indywidualność kreująca coraz to nowe alter ego? Kim była Vivian Maier?
Maier, profesjonalna niania i opiekunka osób starszych, która amatorsko zajmowała się fotografią, była postacią równie enigmatyczną za życia, jak i po śmierci. Niechętnie mówiła o sobie, często podawała fałszywe lub zmienione nazwisko i nigdy nikomu nie pokazała swoich prac. W świecie sztuki zaistniała pośmiertnie, kiedy kupiec pozostawionych przez nią negatywów, opublikował wybór zdjęć jej autorstwa w internecie. I chociaż niektórzy twierdzą, że gdyby Vivian ujawniła się za życia jako wyrafinowana fotografka ulicy, to spłynęłyby na nią sława i pieniądze, jej dawni wychowankowie i pracodawcy nie mają wątpliwości, że ona sama znienawidziłaby zainteresowanie, jakie dziś wzbudza.
„Mam stos świetnych zdjęć, które zrobiłam moim nowym aparatem”
Vivian Maier przyszła na świat 1 lutego 1926 roku w Nowym Jorku, jako córka Francuzki i Austriaka. Szybko jednak wyjechała z matką do Francji. Dzieciństwo spędziła w malowniczej alpejskiej wiosce Saint-Bonnet-en-Champsaur. Tam, około roku 1949 zaczęła fotografować – robiła zdjęcia amatorskim aparatem Kodak Brownie, który jednak mocno ograniczał możliwości eksperymentowania.
Po powrocie do Nowego Jorku (bez matki) w 1951 roku, Vivian podjęła pracę jako niania w Southampton. Rok później mogła sobie pozwolić na zakup lepszego aparatu: Rolleiflexa. To właśnie tym sprzętem Vivian wykonała zdjęcia, które dziś są najlepiej rozpoznawalnymi z jej dorobku. Wędrując ulicami Nowego Jorku Maier uwieczniała codzienne życie Amerykanów, a przy okazji kształtowała swój własny styl. Kwadratowy kadr, duże zbliżenia i detale wypełniające całe zdjęcia, stały się po publikacji fotografii jej znakiem rozpoznawczym.
Co fotografowała Vivian? Głównie amerykańskie ulice i przechodniów, którzy często nie mieli najmniejszego pojęcia, że właśnie pozują jej do zdjęcia. Rolleiflex nie wymagał przyłożenia do oka, jak większość nowoczesnych aparatów analogowych, ale spojrzenia w dół, dzięki czemu Vivian nie alarmowała tych, których chciała sfotografować z ukrycia.
Oczywiście, zdarzały się także portrety pozowane. Z opowieści dzieci wychowywanych przez Vivian, które chcąc nie chcąc towarzyszyły jej w fotograficznych wędrówkach, wyłania się obraz kobiety dość obcesowej, która nie prosiła nieznajomych o zatrzymanie się i pozostanie w bezruchu, a raczej wydawała im komendy. Portrety ukazujące zaledwie połowę sylwetki i pojawiający się na nich często cień Vivian świadczą także o tym, że nie bała się wchodzić w przestrzeń osobistą drugiego człowieka i bez wahania maksymalnie zbliżała się do swojego modela, aby uzyskać zamierzony efekt.
Uliczne kadry przyczyniły się do nazwania Maier „damskim wcieleniem Roberta Franka bez stypendium Guggenheima” przez krytyka Allana Sekula. Podobnie jak szwajcarski fotograf lawirowała pomiędzy bogatymi a biednymi, starając się uchwycić esencję powojennej Ameryki.
„Po powrocie do Stanów sporo eksperymentowałam”
Po kilku latach w Nowym Jorku w 1956 roku Vivian wyjechała do Chicago, gdzie podjęła pracę u rodziny Gensburgów, a później Raymondów. Z opowieści ludzi, którzy ją wtedy znali, wyłania się obraz osoby ekscentrycznej, ale też czarującej. Maier z pewnością dziwiła swoim wyglądem: postawna kobieta w wełnianym płaszczu, męskiej koszuli, filcowym kapeluszu i żołnierskich butach, człapała ciężkim krokiem, zamaszyście machając rękoma. Jej nieodłącznymi atrybutami były motorower i zawieszony na szyi aparat. Mimo dziwacznego wyglądu, Maier zaskarbiła sobie sympatię wychowanków, jak i dzieci z okolicznych domów. Rozmawiała z nimi, jak z równymi sobie i zabierała na wycieczki poza nieskazitelne przedmieścia, chcąc pokazać im życie poza dobrobytem, który znały. W tamtych dniach uchodziła za wcielenie Mary Poppins, choć kiedy była świadkiem wypadku małego chłopca, jej pierwszym impulsem nie było sprawdzenie, czy wszystko z nim w porządku, a raczej uwiecznienie momentu na fotografii.
Jej dziecięce portrety z wczesnego okresu twórczości przykuły uwagę krytyków sztuki i profesjonalnych fotografów, którzy porównali je do prac Diane Arbus i Helen Levitt. Nie da się ukryć, że ciepło i pogodny humor, które biją z tych zdjęć, musiały być wynikiem zdolności Maier do wzbudzenia sympatii najmłodszych.
Z czasem jednak wycieczki do innych dzielnic Chicago i stanów USA okazały się niewystarczające dla Vivian, którą ciągnęło w świat. W 1959 wyruszyła w samotną podróż po świecie. Odwiedziła Tajlandię, Indie, Egipt, Jemen i całą Amerykę Południową. Zdjęcia z tych miesięcy są świadectwem tego, że zdolności Maier nie ograniczały się tylko do jej własnego, dobrze znanego podwórka. Portrety wykonane w Azji są równie hipnotyzujące jak wizerunki nieznajomych Amerykanów.
„Moim zdaniem efekty są całkiem niezłe”
W latach 70. Vivian musiała znaleźć nową pracę, ponieważ dzieci, którymi dotychczas się zajmowała nie wymagały już opieki. Kolejne rodziny, u których podejmowała pracę zapamiętały ją raczej jako złośliwą wiedźmę niż uroczą nianię. Z ich opowieści wyłania się portret zupełnie innej osoby: panny Maier, która zamyka je w ciemnej piwnicy za karę i siłą zmusza do jedzenia. Co miało na to wpływ? Zmiana dotychczasowego miejsca zamieszkania, nieujawnione traumatyczne wydarzenie z jej życia, choroba psychiczna, a być może zmiany osobowości związane z postępującym wiekiem? Tego raczej nigdy się nie dowiemy. Faktem jest jednak to, że drobne dziwactwa Vivian zaczęły przeradzać się w obsesje. Maier miała paranoję na punkcie tego, że inni wchodzą do jej sypialni pod jej nieobecność lub szpiegują ją z okien naprzeciwko.
Dodatkowo jej mania zbieractwa i chomikowania przybrała zupełnie nowe rozmiary. Znosiła do domu znalezione na ulicy śmieci, utrzymując że kiedyś na pewno się przydadzą. Jej pokój był wypełniony ponad metrowymi stosami gazet. Maier zbierała dzienniki z niepokojącymi historiami na pierwszych stronach. Nagłówki, które ją intrygowały mówiły o przemocy (także seksualnej) wobec kobiet i dzieci, pobiciach i morderstwach.
To zainteresowanie śmiercią, cierpieniem, strachem i groteską ujawniają także fotografie Maier. W poszukiwaniu nowych tematów udawała się do slumsów, czy takich miejsc jak rzeźnia. Ludzkie tragedie: wypadki, choroby i przerażającą biedę fotografowała bez nadęcia i zbędnego patosu. Zdjęcia są poruszające, ale przy tym prawdziwe. Ta część jej twórczości jest pokrewna m.in. pracom Lisette Model i Weegee.
„Stos, o którym piszę jest ogromny”
Co tak naprawdę intrygowało Maier? Co motywowało jej nieustanną obsesję fotografowania? Przecież nie pokazywała swoich zdjęć nikomu, a w dużej mierze nawet sama nie wiedziała, czy wyszły tak, jak tego chciała, ponieważ ich nie wywoływała. John Maloof, który jest właścicielem 90% spuścizny Maier, posiada około 100 000 negatywów, 700 rolek niewywołanych filmów kolorowych, 2 000 niewywołanych filmów czarno-białych, tuziny kaset z nagraniami i 150 taśm filmowych.
Tak, Vivian nie ograniczała się do fotografii, choć było to zdecydowanie jej ulubione medium. Na filmach, które kręciła można zobaczyć jej wychowanków, którzy beztrosko się bawią, ale również miejsca zbrodni. Nagrywała także swoje myśli i rozmowy ze znajomymi i nieznajomymi, których zaczepiała w supermarkecie, pytając o opinię na temat aktualnej sytuacji politycznej. Inteligentna kobieta, żywo interesująca się bieżącymi wydarzeniami świadomie wybrała słabo płatną pracę bez prestiżu, umieszczając się w szeregach służby. Z jednej strony wyrażała się gorzko o swoim losie (na pytanie, czy nie boi się choroby, biorąc pod uwagę, że nie ma ubezpieczenia odparła: Biedni są zbyt biedni by umrzeć), a z drugiej pełnymi garściami korzystała z wolności jaką dawała jej praca niani, mieszkającej z rodziną.
Groteskowe i śmieszne ujęcia ludzi, urocze portrety dzieci, bieda, śmierć i cierpienie, autoportrety – twórczość Maier nie miała granic. Jak jednak można ją zakwalifikować? Jako artystkę, reporterkę, dziennikarkę, kronikarza, a może… szpiega? W filmie „Szukając Vivian Maier” Barry Wallis wspomina, że kiedy zapytał ją, czym się zajmuje, Vivian odparła:
„Jestem swego rodzaju szpiegiem”.
Czy na tym właśnie polegała jej obsesja? Kobieta, która zaciekle strzegła swojego życia prywatnego, nazwiska i właściwego pochodzenia (zdaniem Wallisa jej francuski akcent był sztuczny) czerpała frajdę z podglądania innych? Takie wyjaśnienie, choć być może częściowo prawdziwe, wydaje się jednak zbyt proste i powierzchowne. Pytanie, dlaczego Vivian tyle fotografowała, a jednocześnie nikomu nie pokazywała swoich prac (choć z jej listów wynika, że miała świadomość ich wartości artystycznej), będzie przez długie lata męczyć badaczy jej twórczości. Wątpliwe jest jednak, by kiedykolwiek znaleźli na nie racjonalną odpowiedź.
Jedno jest pewne: Vivian Maier była paradoksem, który frapował jej współczesnych, a przy tym robiła piękne zdjęcia.
„In her own hands” – wystawa fotografii Vivian Maier w Polsce!
28. 04 – 26. 05. 2017
Centrum Sztuki Mościce, Tarnów
Więcej informacji »
Centrum Sztuki Mościce to Instytucja Kultury Województwa Małopolskiego. Jest największym i najbardziej kompleksowym obiektem kultury w subregionie tarnowskim. Misją Centrum Sztuki Mościce jest być progresywną, stale zmieniająca się instytucją, która dynamicznie podąża za zmianami w otaczającym świecie. Celem zaś jest prezentowanie wartościowego repertuaru artystycznego oraz wypracowywanie zmiany społecznej u wrażliwej publiczności.
Centrum Sztuki Mościce w Tarnowie ze swoją obszerną przestrzenią wystawienniczą oraz dobrym zapleczem technicznym, daje możliwość eksponowania zarówno złożonych, jaki i kameralnych wystaw jednocześnie. Instytucja prezentuje sztukę w oparciu o znane i popularne trendy, jak również poszukuje nowych środków wyrazu, działań łączących nowe technologie, video, instalacje, obiekty. Centrum Sztuki Mościce utrzymuje bliskie kontakty z licznymi galeriami organizując wraz z nimi wiele interesujących wystaw, jak np.: Jan Saudek, Magdalena Abakanowicz, Zbigniew Rybczyński, Michel Medinger, Andrzej Dudziński, Ryszard Horowitz, Janusz Fogler, a obecnie Vivian Maier.
A może to Cię zainteresuje:
- Milton H. Greene. Wyzwalacz piękna - 2 września 2018
- Vivian Maier. I’m sort of a spy (Jestem swego rodzaju szpiegiem) - 25 kwietnia 2017