O czym chcesz poczytać?
  • Słowa kluczowe

  • Tematyka

  • Rodzaj

  • Artysta

Hotel Varsovie. Bunt chimery



Przekaż nam 1.5%. Wesprzyj naszą edukacyjną misję »

Rozdział IV

Dyskretny urok dekadencji

Dawniej się trzeba było zużyć, przeżyć,
by przestać kochać, podziwiać i wierzyć;
dziś – pierwsze nasze myśli są zwątpieniem,
nudą, szyderstwem, wstrętem i przeczeniem.

/ Tadeusz Przerwa-Tetmajer, Dziś

Stanisław Wyspiański Portret pastel

Stanisław Wyspiański Portret Kazimierza Lewandowskiego  |  1898
pastel, papier, 60,8 × 60 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie

Kwiecień 1894 – Styczeń 1895

1.

Po tym, jak zaledwie po trzech spektaklach zdjęto z afisza lwowskiego teatru sztukę pod tytułem Femina, jej autorka – Aga Nowińska (pod tym pseudonimem ukrywała się Agnieszka Popkowska z domu Żmijewska) przybyła na kilka tygodni do rodzinnego miasta, z zamiarem zaleczenia ran po dotkliwej porażce i zregenerowania życiowych sił – jak sama sobie wmawiała – chociaż tak naprawdę liczyła na coś więcej. Planowała zatrzymać się, rzecz jasna bez ponoszenia jakichkolwiek opłat, w hotelu Varsovie, mimo że żadna jego część nie należała już do niej, a legat, jaki otrzymała na skutek podziału majątku, dawno został skonsumowany i ledwie wystarczył na pokrycie długów, zaciągniętych przez byłego męża, który okazał się nieuleczalnym, choć niezmiernie przystojnym hazardzistą. Była więc kobietą czterdziestotrzyletnią, pozbawioną niemal zupełnie środków do życia, ze zszarganą w Galicji reputacją, poszukującą źródła zarobkowania. Na razie jednak nie planowała poddać się życiowym przeciwnościom ani otruć kwasem, co było popularnym rozwiązaniem wielu kobiet w tragicznej sytuacji. Agnieszka liczyła na to, że Warszawa w końcu, po tylu nieudanych próbach, przyjmie ją życzliwie i zapewni powodzenie, o jakim zawsze marzyła. Przybyła do Warszawy w drugiej połowie kwietnia, spędziwszy kilka zimowych tygodni w dobrach ziemskich na Polesiu, u koleżanki z teatru we Lwowie, do której uśmiechnął się los – rzuciła scenę i została żoną zarządcy pokaźnego majątku pewnego hrabiego. Podczas pobytu w przytulnym dworku, w trakcie długich, lutowych wieczorów, kobiety zajęte robótkami słuchały rodzinnych opowieści o dawnych czasach, snutych przez mieszkającą u zarządcy jego starą babcię. Słuchając tych historii z życia, o tym jak tracono i odzyskiwano rodowy majątek, o ślubach, miłościach i tragicznych wypadkach, Agnieszka wpadła na pomysł napisania powieści dla kobiet. Taka literatura była łatwiejsza do stworzenia niż utwór sceniczny, zwłaszcza gdy planowało się w nim rolę dla siebie. Powieści w odcinkach, jakie zamieszczała prasa periodyczna, były niezłym źródłem dochodu, dlaczego by więc nie spróbować? Mogłaby sprzedać jakiemuś dziennikowi, napisaną oczywiście pod pseudonimem, opowieść o wyimaginowanym hotelu, mieszczącym się może nie w Warszawie, ale we Lwowie czy w Lublinie, gdziekolwiek. Kilku członków rodu walczyłoby między sobą o majątek, traciliby go i odbierali, w tle zaś toczyłyby się romanse, pojedynki i tajemnicze zgony. Aby napisać próbne fragmenty i wysłać je do redakcji, Agnieszka musiała tylko poznać rodzinne historie Żmijewskich – zapewne nie brakowało u nich sensacji, radości i problemów. Nigdy wcześniej nie interesowała się sekretami hotelu Varsovie. Konstanty i Eleonora powinni wiele pamiętać, w końcu to oni najwięcej czasu spędzili z rodzicami, a być może pamiętali nawet dziadka Ludwika? Warszawa przywitała Agnieszkę wiosennym deszczem. Pierwszym wrażeniem, jakie odniosła, był specyficzny zapach nabrzmiałej sokami kiełkujących roślin gleby. Mimo rześkiego powietrza było ciepło, dużo przyjemniej niż na wschodzie. Wysiadła z pociągu na niepozornym Dworcu Terespolskim, po czym dorożką ruszyła przez nierówny bruk pogrążonych w półmroku praskich ulic ku ulicy Długiej. Nie oglądana od wielu lat Praga jawiła się jej teraz jako dzielnica marnie odzianych handlarzy i wyrobników, żyjących z pracy własnych rąk. Agnieszka patrzyła z mieszaniną smutku i zaciekawienia na okolice, które przypominały małe, zapuszczone miasteczko: zabudowa była tu niemal wyłącznie drewniana, gdzieniegdzie niewysoka kamienica, pokraczne, krzykliwe szyldy z niegustownymi napisami, handlarki oferujące mięso i warzywa wprost na ulicy, liczne stragany, tłok i nieustający ruch, tarasujące drogę wozy wyładowane zwożonymi ze wsi towarami, bose dzieci i hordy bezpańskich psów, cały ten spektakl życia tak dosadny, prosty i prawdziwy. Wystarczyło jednak, że stara drynda z gadatliwym dorożkarzem przejechała przez most Kierbedzia, aby Agnieszka znalazła się w innym świecie. Dorożka przecięła plac Zamkowy i dopiero widok odcinającej się na tle szafirowego nieba kolumny Zygmunta i stłoczonych kamienic Starówki sprawił, że Agnieszka poczuła, że jest w znanym sobie miejscu – mieście dzieciństwa i młodości. Hotel przy Długiej, będący od kilkudziesięciu lat chlubą rodziny, ku jej zdziwieniu teraz był opustoszały i sprawiał wrażenie zaniedbanego. Jakaś ponura, wisielcza atmosfera wypełniała wnętrze holu, którego tapety wydawały się wyblakłe, lampy niezbyt czyste, a posadzka w czarno-białe kafle wyjątkowo zniszczona. Jak powiedział młody, pozbawiony dobrych manier szwajcar o bezczelnym spojrzeniu, pan dyrektor Konstanty Żmijewski od wielu miesięcy nie pokazał się w hotelu, a jego obowiązki przejął człowiek wynajęty przez panią Mednis.

„A więc stara czarownica nadal tu siedzi” – pomyślała Agnieszka.
– Jaki stan cywilny mam wpisać w dokumentach? – zapytał bez cienia życzliwości szwajcar.
Patrząc natarczywie na nowo przybyłą, zakręcił wąs i nieprzyjemnie chrząknął.
– Jestem rozwiedziona.
Mężczyzna westchnął dwuznacznie i podniósł wzrok znad hotelowej księgi, aby obrzucić panią Żmijewską pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Była do takich reakcji przyzwyczajona.

Agnieszka okazała paszport, dopełniła formalności i wzięła jeden z najtańszych apartamentów na trzecim piętrze. Zadeklarowała miesięczny pobyt. Pomyślała, że może to i lepiej, że nie będzie musiała oglądać brata. Przynajmniej nie teraz. Po raz kolejny w swoim życiu zmuszona była usunąć się z życia publicznego po tym, jak zmieszano ją z błotem i obrzucono kalumniami. Zawsze w takich sytuacjach ratowała się ucieczką. Tak było i tym razem, chociaż nie rozumiała, jak ludzie mogli protestować przeciwko pokazywaniu w teatrze zdarzeń tak powszechnych i aktualnych w dzisiejszej
rzeczywistości. Każdy przeżył – albo chociaż słyszał – takie historie jak ta przestawiona w Feminie, ale coś, co było powszechne, okazywało się godzić w przyzwoitość, gdy Agnieszka ujęła typowe dla wielu kobiet doświadczenia w formę sztuki. A przecież bohaterka jednoaktówki jej autorstwa – Aniela – była jej alter ego i prezentowała na scenie i tak znacznie uładzoną wersję życiorysu autorki: dzieciństwo w zamożnej rodzinie, którą porzuciła, idąc za głosem serca i pragnieniem bycia aktorką. Chciała błyszczeć, poruszać serca i wzbudzać podziw. Tymczasem wkrótce po ucieczce skończyła jako ofiara męskiej podłości, porzucona na pastwę losu. Nie poddała się jednak, chociaż zmuszona była samodzielnie walczyć o przetrwanie, gdyż matka i ojciec nie chcieli jej znać po skandalu, jaki wywołała swoją ucieczką. Aby utrzymać angaż w podrzędnym teatrze, musiała korzystać z opieki protektorów, chociażby po to, aby stać ją było na uszycie sobie kostiumów scenicznych. Wygląd był przecież niezwykle istotny dla aktorki, a konkurencja na tym polu – ogromna. Jej kochankami byli mężczyźni różnego pokroju: przemysłowcy, finansiści, właściciele manufaktur, pisarze, a raz nawet trafił się zadurzony w niej profesor. Starała się oczywiście wyjść za mąż i w końcu pewien właściciel składu porcelany uległ jej urokowi i się oświadczył. Nie był jednak mężczyzną, który mógłby wzbudzić w Agnieszce namiętność jak aktorzy, z którymi występowała na deskach teatru. W ciążę zaszła z partnerem ze sztuki Fredry. Mąż, z którym od dawna nie współżyła, zażądał separacji. Musiała opłacić poród w prywatnej lwowskiej klinice, która zapewniała dyskrecję. Oddała dziecko na wieś na wychowanie, sama zaś wróciła na scenę. Jak się okazało, syn
przyszedł na świat zarażony kiłą i nie ukończywszy trzech miesięcy, zmarł. Ona zaś musiała poddać się kuracji, która trwale zmieniła jej ciało i na zawsze pozbawiła pełnej sprawności. Niedowidząca, chora na nerki i przedwcześnie postarzała musiała zrezygnować z występów na scenie. Napisała sztukę pod pseudonimem i los się do niej uśmiechnął – nie dość, że jeden z teatrów postanowił ją wystawić, to jeszcze pozwolono jej uczestniczyć w przedsięwzięciu i zaproponowano posadę inspicjentki. W trakcie prób zakochała się szaloną miłością w odtwórcy jednej z męskich ról – dużo od niej młodszym, pięknym chłopcu. Nie liczyła na odwzajemnienie uczucia, ale okazało się, że ów młodzieniec zapałał do niej wielką namiętnością. W sztuce Agnieszki, w scenie, w której chłopiec wyznaje miłość, bohaterka wie, że zostało jej kilka tygodni życia. W ostatniej odsłonie, po tym, jak spędziła noc z ukochanym, zażyła truciznę i zmarła w jego objęciach. Życie potoczyło się nieco bardziej banalnie: piękny chłopiec po kilku miesiącach romansu zaczął się jej wymykać z rąk, zatrzymywany żądał pieniędzy, a w końcu okradł Agnieszkę i zniknął.


Fragment pochodzi z książki:

sylwia zientek bunt chimery książka, Niezła sztuka

Sylwia Zientek

Hotel Varsovie. Bunt chimery

Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2018



Portal NiezlaSztuka.net prowadzony jest przez Fundację Promocji Sztuki „Niezła Sztuka”. Publikacje finansowane są głównie dzięki darowiznom Czytelników. Dlatego Twoja pomoc jest bardzo ważna. Jeśli chcesz wesprzeć nas w tworzeniu tego miejsca w polskim internecie na temat sztuki, będziemy Ci bardzo wdzięczni.

Wesprzyj »



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *